Główną wadą większości wydawnictw kompilacyjnych jest niespójność zawartego na nich materiału, który często – pochodząc z różnych okresów działalności danego zespołu – nie jest w stanie ułożyć się w odpowiednio wyrazistą, dystynktywną całość. Co jednak, gdy muzyka wykazuje niewielkie zróżnicowanie wewnętrzne; w przypadku, gdy grupa od samego początku gra na przysłowiowe „jedno kopyto”? Problem znika, ale jak się okazuje tylko pozornie. Pojawia się bowiem następny, znacznie poważniejszy – zmęczenie materiału.
Najnowsze wydawnictwo Mono jest tego klinicznym przykładem. Zebrane tu utwory, dokumentujące siedmioletni okres działalności tej japońskiej grupy, co do jednego bazują na tej samej wytartej formule twórczej. Od początku do końca słuchamy więc właściwie jednego pomysłu, eksploatowanego przez zespół do granic możliwości. Całość niewątpliwie nie cierpi na brak spójności, może jednak zamęczyć swą jednostajnością. Podchodziłem do niej kilkakrotnie, za każdym razem doświadczając mąk piekielnych, aby w skupieniu dotrwać do końca albumu. Nie dało się. I to nie dlatego, że zebrane tu utwory odstają jakościowo od pozostałej części repertuaru Mono. Wręcz przeciwnie, niektóre z nich, jak nagrany później na płycie Yearning, należą do najbardziej epickich i przejmujących kompozycji w historii grupy. Rzecz raczej w tym, że całość pozbawiona jest ładu i składu. Kończący się kilkuminutową ścianą hałasu Black Wood zamiast na końcu umieszczony jest na początku, krótsze utwory, które mogłyby stanowić przerywniki między większymi kompozycjami, zgrupowano razem itd. itp. Do tego jeszcze monstrualny rozmiar ponad siedemdziesięciu minut… za jakie grzechy?!? Rozumiem, że twórcami kierowały względy dokumentacyjne, ja jednak wolałbym dobrą płytę, o wyrazistej konstrukcji i silnie zarysowanej dramaturgii.
Gone niewątpliwie tych jakości nie posiada. To wydawnictwo przeznaczone raczej dla pasjonatów-kolekcjonerów, którzy koniecznie chcą zebrać wszystkie dostępne utwory swych ulubieńców. Osobom pozbawionym owych atawistycznych odruchów łowiecko-zbierackich sugeruję jednak pozostać przy regularnych albumach grupy, których po prostu słucha się znacznie przyjemniej.