Po doskonałym debiucie Bondage Fruit nadszedł czas na skreślenie kilku słów o kolejnym projekcie, w który uwikłany jest skrzypek Katsui Juji. Rovo można spokojnie określić jako japoński „all-star band”, bowiem oprócz wyżej wspomnianego muzyka trzon grupy stanowią artyści związani z takimi formacjami jak Boredoms, Ground Zero, czy Koenji Hyakkei (i jeszcze kilku innych, gdyż sam Seiichi Yamomoto udzielał się w kilkunastu projektach!!). O początkach zespołu wiem bardzo niewiele, natomiast szerszą popularność zdobyli wraz z pochodzącym z 1998 r. albumem „Imago”, wydanym później także przez Incidental Music poza granicami ich rodzimej Japonii. Inne wydawnictwa sygnowane nazwą Rovo obejmują m.in. krążki „Sino”, czy „Pyramid” oraz koncertowe „Live at Liquid Room 2001.05.16” i „Tonic 2001”. Do zrecenzowania wybrałem ten ostatni, gdyż po pierwsze jest on stosunkowo łatwo dostępny, a po drugie zawiera naprawdę potężną dawkę charakterystycznej dla tego zespołu muzyki.
Ten dwupłytowy album stanowi rejestrację dwóch występów, jakie zespół dał w czerwcu 2001 roku, w nowojorskim klubie „Tonic”. Motto Rovo brzmi „Man-Driven-Trance” i określenie to chyba najlepiej oddaje istotę twórczości grupy, łączącej w sobie organiczne brzmienie żywych instrumentów z wpływami elektroniki i hipnotyczną, transową atmosferą. Muzyce zawartej na „Tonic 2001” najbliżej chyba do określenia space-rock jednakże można się w niej doszukać także wpływów krautrocka, dubu, czy psychodelii. Znajdziemy tu zarówno spokojne, przestrzenne plamy ambientowych dźwięków, jak i rozwijające się na tle motorycznej sekcji żywiołowe jamy, dodatkowo okraszone solówkami elektrycznych skrzypiec. Podobnie jak w przypadku Bondage Fruit jest to granie nastawione przede wszystkim na żywioł – muzycy nieraz pozwalają sobie na „kosmiczne odjazdy”, czy swobodne improwizacje, często wykraczające poza ramy oryginalnych kompozycji (jak np. w trwającym ponad pół godziny „Sinno” z drugiej płyty). Fani prog-rockowej wirtuozerii również powinni znaleźć tu coś dla siebie, w muzyce Rovo nie brak bowiem brawurowych solówek, solidnego zaplecza technicznego (wrażenie robi głównie gra obu perkusistów, dzięki wykorzystaniu djembe, często nawiązująca do muzyki etnicznej) oraz poutykanych wszędzie aranżacyjnych smaczków. Wszystko to jednak podpożądkowane jest naczelnej idei organicznego trans-rocka, dzięki czemu całość zachowuje dużą płynność i specyficzny „groove”.
Płyt tych można słuchać zarówno jednym ciągiem, jak i jako dwóch oddzielnych krążków – tak czy inaczej mamy tu do czynienia z prawie dwoma godzinami bardzo solidnego, space-rockowego grania, które momentami potrafi wznieść się na naprawdę wysoki poziom. Czasem jednak brakuje mi tu tej iskry, chemii, czy jakkolwiek to nazwać, która oddziela pozycje wybitne od całej reszty. „Tonic 2001” to wciąż jednak bardzo dobra i przystępna płyta, której słucha się bardzo przyjemnie i bez żadnych zgrzytów. Polecam miłośnikom Neu!, Ozric Tentacles, czy innych „transowców”…