Za sprawą Hymn to the Immortal Wind japońska formacja Mono na dobre zakotwiczyła w krainie muzycznej wzniosłości. Z kawałka na kawałek zalewała odbiorcę falami pompatycznych brzmień, które z powodzeniem sprawdziłyby się jako ścieżka dźwiękowa do filmu o przygodach niezłomnych samurajów pokonujących przeciwności losu na tle kwitnących wiśni. Przez intensywne emocje i niezwykłe dźwięki dało się odczuć wyraźnie zarysowaną tożsamość narodową dumnych twórców. Płyta Hymn to the Immortal Wind była produkcją kompletną, która brzmiała rewelacyjnie zarówno w wersji symfonicznej oraz w standardowym, czteroosobowym składzie, była również świetnym nośnikiem wrażeń pozamuzycznych. To wszystko tylko podwyższyło oczekiwania wobec albumu, który pojawi się w dalszej kolejności.
Na For My Parents przyszło poczekać blisko trzy lata. Tym razem w produkcji Mono nie da się dopatrzyć hołdu złożonego duchom japońskiej kultury, bo wspomniana płyta zdaje się mieć zdecydowanie bardziej osobisty wymiar. For My Parents to zdaniem zespołu sposób na wyrażenie wdzięczności wobec rodziców za bezwarunkową miłość, jaką obdarzają swoje dzieci. Warto podkreślić, że jest to uczucie, które trudno jest porównać do czegokolwiek innego. Czy nakreślony temat można zilustrować za pomocą muzyki? Okazuje się, że tak.
Już sama okładka zdradza, czego można spodziewać się po zawartości płyty. Prześwietlone, mocno rozmazane zdjęcie przedstawia parę staruszków trzymających się za ręce, zmierzających gdzieś przed siebie. Grafika może wydawać się banalna, ale w kontekście całego albumy daje ogromne pole do interpretacji, pobudza do stawiania pytań. Czy tytułowi rodzice są jeszcze wśród nas? A może jedyne co po nich pozostało oprócz ulotnych wspomnień, to właśnie takie zdjęcie?
Patrząc na front For My Parents, uzbrojony w wygórowane oczekiwania, wyruszyłem na spotkanie z zawartością tej produkcji. Nie potrzebowałem dużo czasu, żeby kompletnie się w niej zatracić. Już od pierwszych dźwięków staje się oczywiste, jaki zespół stoi za tymi kompozycjami. Klimat twórczości Mono ma swój własny, indywidualny ślad, który trudno jest pomylić z czymś innym. Co więcej odciska na odbiorcy niewidoczne brzemię, brzemię, którego wcale nie chce się pozbyć, bo nie jest ono ciężarem, a raczej drogą do uszlachetnienia.
Na For My Parents znajdziemy więcej nawiązań do shoegaze’owych korzeni zespołu (Nostalgia) niż na Hymn to the Immortal Wind. Poza tym oba te albumy różni raczej wydźwięk, niż użyte środki. Po raz kolejny mamy okazję wsłuchać się w muzykę, wymykającą się jednoznacznej klasyfikacji. Pojawiają się tu rozwiązania typowe dla muzyki symfonicznej (Legend, Dream Odyssey), w tle majaczą filmowe obrazy [A Quiet Place (Together We Go)], a przecież muzycy Mono nie stronią również od post-rockowych (Dream Odyssey), przestrzennych gitar oraz ulotnych, minimalistycznych rozwiązań (Nostalgia). Ważną rolę odgrywają momentami subtelna, a momentami nieco mocniej uwypuklona sekcja rytmiczna, przy czym słychać tu nie tylko typowy zestaw perkusyjny i bas, ale także świetnie brzmiące kotły (Unseen Harbor). W przypadku For My Parents trudniej natknąć się na ścianę dźwięku i pompatyczny, podniosły nastrój typowy dla poprzedniej płyty. Za to z dźwięków płynących z głośników wręcz sączy się nostalgia, w pięknej i szlachetnej formie, którą podkreślają partie instrumentów smyczkowych.
Mono po raz kolejny pokazuje ogromną klasę i jeszcze większy zasób środków, którymi potrafi wzruszyć i chwycić za serce. For My Parents to album, który wytwarza wewnętrzną pustkę, a ta z kolei rodzi potrzebę chwycenia za telefon, wykręcenia numeru do tych najbliższych osób i przekazania im tych kilku prostych słów, które często tak trudno jest z siebie wydusić.