Piątek z Agronomem – odcinek XXXIX.
Każda dekada ma swoje mody – w latach 90. były to koncerty akustyczne (unplugged), w kolejnej dekadzie – odgrywanie na żywo i wydawanie na płytach klasycznych albumów w całości, od A do Z (co zresztą bywało i wcześniej – vide floydowskie „P*U*L*S*E”), albo wręcz nagrywanie nowych wersji starych płyt. Jethro Tull też poddało się tej modzie i 23 listopada 2004 wybrana garstka 40 widzów mogła w studio XM Satellite Radio w Waszyngtonie wysłuchać wykonania całego „Aqualung” na żywo. Występ zarejestrowano i 19 września 2005 album „Aqualung Live” ukazał się na rynku brytyjskim (w Stanach pojawił się pół roku później – w sklepach, bo na koncertach zespołu można było go dostać jeszcze jesienią 2005).
Główne cele wydania tej płyty były stricte merkantylne, jako że cały zysk ze sprzedaży albumu przeznaczono na fundacje pomagające osobom bezdomnym. Od strony czysto artystycznej… no cóż – trudno byłoby mówić tu o porażce, a z drugiej strony odświeżone aranżacje niewiele nowego wnoszą do znanych już nagrań. Najmocniej przerobiono „Hymn 43”, który rozpoczyna się akustyczną, kameralną wersją tegoż nagrania, w pewnym momencie efektownie przełamaną rockowym wejściem całego zespołu prowadzącym do dobrze znanej, elektrycznej wersji. Bardziej kameralnie, oszczędniej niż na płycie zagrano „Babcię Gąskę”, która w bardziej akustycznej wersji wypadła tanecznie, bardziej folkowo (co jeszcze podkreśliła partia akordeonu); znalazło się tam też miejsce na krótkie solo gitary basowej i ozdabiające całość perkusjonalia. Podobnie łagodniej, w bardziej stonowany sposób zagrano też „Up To Me”. Aczkolwiek w tym przypadku mam wrażenie, że głównym powodem było to, że Ian nie dałby rady już zaśpiewać tak jak w oryginale.
Właśnie: na tej płycie wyraźnie słychać, jak Ianowi z czasem posypał się głos – o takim wydarciu jak w „Up To Me” trzy i pół dekady wstecz nie ma już mowy, w innych fragmentach też wokalnie bywa różnie – i te wokalne problemy jednak odciskają się na „Aqualung Live” dość boleśnie. Całość zagrana jest bardzo kompetentnie, acz trochę bez szaleństwa, bez jakiejś iskry niekontrolowanego, szalonego odjazdu, która tak pięknie ożywiała koncertowe popisy Jethro Tull. Choć swoje pewnie odegrała też kameralność samego koncertu – mała sala na 40 osób to nie to samo co parotysięczna hala. Nagrania też dość dziwnie przemontowano: część zapowiedzi koncertowych pozostała na swoim miejscu między utworami, ale część wycięto i przeniesiono na koniec płyty jako tzw. Patter, Batter & Bunkum. Po co? Tego chyba nikt nie wie. Z płytą na pewno warto się zapoznać, choćby dla tych kilku zmienionych utworów: nie jest to pozycja zła, ale wśród koncertowych rejestracji Jethro pozostaje właściwie okazjonalną ciekawostką.
Rok 2005 przyniósł też dla fanów Jethro Tull smutne wieści. 26 listopada w szpitalu w Sherman Oaks w Kalifornii zmarł Mark Craney, perkusista zespołu w latach 1980-81. Od lat zmagał się z chorobą nerek; ostatecznie pokonało go ostre zapalenie płuc.