Piątek z Agronomem – odcinek X.
Jako że Jethro Tull AD 1976 cieszyli się sporą popularnością, do tego mogli się pochwalić sporym dorobkiem, przyszedł czas, żeby co nieco podrenować kieszenie fanów. Chrysalis Records wypuściło na rynek pierwszą z wielu zespołowych składanek.
„M.U.” (to od „Musicians United” – w pokrętny sposób nawiązujące do dość sporej armii muzyków, jaka w tym czasie przewinęła się przez Jethro) trwa trzy kwadranse – zespół miał już na koncie dziewięć płyt (licząc „Living In The Past”), więc siłą rzeczy pomieszczenie nawet samych najważniejszych nagrań zespołu na jednym albumie było nierealne (zwłaszcza że ten najlepszy utwór sam w sobie trwał trzy kwadranse). Tym niemniej, „M.U.” całkiem nieźle wprowadza w muzyczny świat Jethro, przygodnemu słuchaczowi całkiem dobrze pokazując różne oblicza zespołu. Mamy tu i hard rock („Aqualung”, „Nothing Is Easy”), i subtelne, wyciszone, balladowe granie („Skating Away…”), i uroczo zorkiestrowane, psychodelizujące granie z wyeksponowanymi partiami fletu („Living In The Past”), i odjechane muzyczne poszukiwania (orientalny „Fat Man”). Są tu zarówno te najpopularniejsze utwory, jak i wybór z najlepszych dokonań zespołu („Tępy jak cegła” sprowadzony do kilkuminutowego początku, „Aqualung”, „Locomotive Breath”, „Skating…”, „Bungle In The Jungle”), znalazło się też miejsce na porcję blues-rockowego grania „podkręconego” fletem i orkiestracjami (premierowy „Rainbow Blues” - dobra, solidna, acz nie wybitna rzecz)… W sumie – dla kogoś zaczynającego przygodę z Jethro była to w roku 1976 całkiem niezła wizytówka zespołu. A dla wytrwałych fanów? No cóż – jedna kompozycja premierowa, nieco inne miksy „Aqualung” i „Locomotive Breath” (ten drugi z dodaną bardziej wyeksponowaną gitarą elektryczną) i tyle.
Za tydzień odcinek XI. Czyli Anderson pokazujący, gdzie się zgina dziób pingwina.