„Oceany Cichych Włkań i Potężnych Ech”, czyli Eloy für dummies – odcinek 18
No i doczekaliśmy się. Frank Bornemann sięgnął zarówno po rozum do głowy, jak i wielką skarbnicę dziejową tego zacnego zespołu i zamiast błąkać się po nowofalowych brzmieniach zafundował fanom prawdziwą podróż sentymentalną. Nie tylko brzmieniową.
Z sequelami wielkich albumów różnie bywa. Mistrzem mniej lub bardziej desperackiego chwytania się sprawdzownego patentu jest bez wątpienia Mike Oldfield i jego po wielokroć odkurzane „Dzwony Rurowe”. No cóż, hacjendę na Bahamach trzeba za coś utrzymać. W podobne akcje bawili się także m.in. Meat Loaf czy Alice Cooper. Jednak co by nie mówić, intencje, jakimi wspomniani artyści kierowali się decydując się na dopisanie dalszych części zamkniętych muzycznych historii, możemy odbierać jako mniej lub bardziej szczere. Jednak w wielu przypadkach efekt został osiągnięty. Sporo z nich zostało przynajmniej odnotowanych przez prasę, a zdarzały się takie, które zdołały wbić się na listy, a co za tym idzie - podreperowały stan konta.
Eloy trudno postawić obok wymienionych wyżej wykonawców. Chociażby ze względu na to, że próżno by szukać jakiegokolwiek wydania "Melody Maker", które chociaż wspomniałoby o zespole. Nie sądzę, aby Bornemann myślał również o zawojowaniu list. Tak więc tłumaczmy sobie, że w przypadku „Ocean 2: The Answer” chodziło o przesłanki czysto artystyczne, a nie komercyjne tudzież finansowe.
Wojciech zarzucił mi, że uczepiłem się brzmienia poprzednich kilku krążków. Wcale nie ukrywam, że produkcja „Ra” i „Destination” działa mi na nerwy. A to, że grupa w tamtych latach nagrała płytę, która brzmiała jak z tamtych lat? No cóż. Jak jest taki klimat na tatuowanie sobie psiego odbytu na środku czoła, to nie znaczy, że też masz tak zrobić. Swoją niezależność też należy zachować. To dlatego do wspomnianych krążków mam stosunek taki, a nie inny.
Na szczęście „Ocean 2: The Answer” to wycieczka w przeszłość. Muzycznie raczej nie doszukiwałbym się nawiązań brzmieniowych do oryginału sprzed 20 lat. Więcej tutaj klimatu rodem z „Planets” z 1981 roku. Sporo syntezatorowo-gitarowego, ale szczerego - i nie mającego nic ze sztuczności kilku poprzednich pozycji – grania z tą niesamowitą symfoniczno-kosmiczną otoczką.
Już „Between Future and Past” wprowadza nas w fajny klimat; mroczny z tykaniami zegara, klawiszowym podkładem i przygłuszonym operowym śpiewem gdzieś w tle.
Potem jest wciąż tak, jak być powinno. Ostre, rozbudowane „Ro Setau” i „Paralysed Civilization” to klasyczny Eloy z początku lat 80-tych w najlepszym wydaniu. Fajne, umiejętnie posklejane przejścia i cała masa rewelacyjnych fragmentów; mrocznych przemieszanych z pięknymi, do tego świetnie wykonanych. Nie trzeba nawet spoglądać jeszcze raz na okładkę. Tak, to jest TEN Eloy!
Wprawdzie później robi się nieco bardziej błogo i troszkę mniej ciekawie („Serenity”), do tego momentami nieco przytoporniasto („Awakening Of Concioussness”), jednak wszystko to blednie przed trzynastoma minutami piękna, jakim jest „Reflections From The Spheres Beyond”.
Dla mnie ten właśnie utwór jest wynagrodzeniem tych straconych kilku(nastu) lat w historii zespołu. To takie przeprosiny, skrucha i zadośćuczynienie za krzywdy wyrządzone poprzez „Rainbow”, „Childhood Memories” i kilka innych kawałków, którymi bezlitośnie zasztyletowano nas na kilku poprzednich płytach.
Niby nic specjalnego, ale sposób, w jaki prowadzona jest kompozycja z jej świetnymi kolejnymi częściami i przede wszystkimi rewelacyjnymi żeńskimi partiami wokalnymi jest czymś więcej niż tylko nawiązaniem do lat świetności zespołu. Jest manifestem i pokazem siły. Eloy wciąż tutaj jest, muzycy mają się dobrze i jeszcze nie powiedzieli ostatniego słowa.
Na sam koniec znów zwiewny przerywnik (więcej niż mdławy „Waves Of Intuition”) oraz monumentalny „The Answer”.
Niby nawiązania – mowa o ostatnim na płycie utworze - do „Jeanne D’Arc” i „Company Of Angels” zdawają się nasuwać same przez się, jednak przepaść dzieląca je od finału „Ocean 2: The Answer” jest jak między pseudo-śmiesznymi skeczami Łowców.B a genialnością Kabaretu Potem. Przede wszystkim wszelkie braki poprzedniczek zostały wyeliminowane. Jest pompatycznie, ale nie cukierkowo. Jest niby symfonicza forma, ale o treści też nie zapomniano. Jest w końcu świetna melodyka całości i brzmienie, które nie razi sztucznością i bezradnością.
Płyta „Ocean 2: The Answer” (jak później twierdził Bornemann) miała być ostatnią w dyskografii grupy; tą pożegnalną, będącą zwieńczeniem dorobku tego najbardziej zasłużonego niemieckiego zespołu rocka progresywnego. Takim godnym zejściem ze sceny...
Jednak Frank Bornemann zmienił zdanie, o czym więcej tutaj.