Miało być tylko raz, ale jakoś wyszło dwa. „Smiling At Grief” nie będzie jedynym śladem po Twelfth Night pozostawionym przeze mnie w archiwach ArtRocka. Jeszcze słów kilka o rozszerzonej wersji „Art & Illusion”.
Geoff Mann uznał, że lepiej będzie mu samemu, a zespół na jego miejsce zatrudnił Andy’ego Searsa. Zmienił się frontman, a co za tym również nieco muzyka. Nowy wokalista nie był złym wyborem. Momentami zdawał się być jeszcze bardziej teatralny w swoich interpretacjach, jednak brakowało mu czegoś. Prawdopodobnie tylko tego, że nie był Geoffem Mannem...
Początkowo „Art & Illusion” miało być longplay’owym wydawnictwem, lecz skończyło się mini-albumie. Z planowanych ośmiu utworów, ostatecznie znalazło się na płycie zaledwie pięć. Dlaczego? Ciężko powiedzieć. Możemy się jedynie domyślać, że główną intencją było uczynienie materiału najbardziej nośnym na ile się tylko da. Stąd też wybór taki, a nie inny...
Jednak co by nie mówić na „Art & Illusion” znalazło się pięć naprawdę dobrych numerów. Przebojowych, prostszych, nie mających za wiele z ducha kultowego „Fact And Fiction”, ale mimo wszystko miłych dla ucha. „Counterpoint”, „Art & Illusion” i „Kings & Queens” to fajne nieco riffujące kawałki z zarówno ciekawymi liniami melodycznymi jak i mocnymi wykonaniami. Pozostałe dwa utwory to wyjątki. „First New Day” to taka troszkę bezpłciowa balladka, ale za to instrumentalny „C.R.A.B.” ma bardzo sporo z początków zespołu i kojarzyć się może chciażby z takim „Für Helene” z płyty „Smiling At Grief”.
Na szczęście wersję The Definitive Edition uzupełniono o usunięte utwory dzięki czemu mamy pewne wyobrażenie jak płyta miała brzmieć w pierwotnym założeniu.
Tak więc taki „Blue Powder Monkey” jest interesująco utrzymany w klimacie pierwszych nagrań zespołu. Może nie na tyle agresywny, aby konkurować z zawartością „Fact And Fiction” i nieco zbyt przesiąknięty naleciałościami a la wczesne U2, ale mimo wszystko mający w sobie sporo ducha tego prawdziwego Twelfth Night.
„Blondon Fair” bardzo fajnie się rozwija. Mrocznie i nieco psychodelicznie, momentami piosenkowo, ale wciąż utrzymane w ciekawej ogólnej konwencji.
Najdłuższy w zestawie „Take A Look” wypada w ogólnym rozrachunku równie interesująco. Zdawać by się mogło, że najambitniejszy i najbardziej zbliżony klasycznemu konceptowi rocka progresynwego z niezwykle zapadającą w pamięć pierwszą nieco transową częścią kompozycji.
Druga płyta dla fana mogła być niezłą gratką. Wybór nagrań z różnych miejsc trasy promującej „Art & Illusion”, która miała miejsce na jesieni 1984 roku. Jest trochę starego, trochę nowego, czyli dla każdego coś miłego.
Jednak jest to rzecz jedynie dla zapaleńców, gdyż większość fragmentów umieszczonych tutaj ma jakość, co najwyżej, średniej jakości bootlega.
Ciekawe jest to, że Andy Sears nie miał specjalnych problemów, aby zmierzyć się ze spuścizną poprzednika. Co więcej na takich „We Are Sane”, czy „Creepshow” próbował odcisnąć własne piętno dodając jeszcze bardziej aktorskiego i demonicznego charakteru (momentami wydawać by się mogło, że nawet do przesady). Fajnie zdają się brzmieć połączone tematy „East Of Eden” i „Sequences”, jednak ich odbiór stłamszony jest katastrofalnym poziomem dźwięku (perkusji niemal w ogóle nie słyszać; na „przód” wycigąnięto za bardzo wokal i bas). Co by nie mówić wykonania poszczególnych utworów są świetne jednak jakość techniczna nagrań zaburza zarówno atmosferę samego koncertu (nagrania pochodzą z wielu miejsc) jak i odbiór poszczególnych kompozycji. Nawet nie próbuję sobie wyobrazić jak świetnie słuchałoby się całości, gdyby rejestracji dokonano na bardziej profesjonalnym sprzęcie...
Pomimo pewnych zmian stylistyczny przez które zespół przeszedł w 1984 roku wciąż jest to muzyka najwyższych lotów. Może i mniej oryginalna, mniej wyrazista i zatracająca swój niepowtarzalny charakter z „Fact And Fiction”, jednak mająca w sobie wciąż „to coś”.
Z wersją rozszerzoną wydawnictwa warto zapoznać się ze względu na układ utworów, które w pierowtnym zamierzeniu miały ukazać (chociaż warto wspomnieć, że wspomniane „Take A Look” i „Blue Powder Monkey” ostatecznie znalazły się na wydanym w 1986 roku albumie „Twelfth Night”), jak i pewne wyobrażenie tego jak zespół prezentował się na scenie w tamtym okresie.