Dokształt koncertowy. Semestr drugi.
Wykład dziewiętnasty.
Koncertowy dokształt bez The Rolling Stones byłby jakiś taki niekompletny. Ale gdyby tak pociągnąć dokształty co roku, to gdyby nie ostatnio publikowane oficjalne bootlegi, materiał do przemyśleń skończyłby się dosyć szybko. Jakoś Stonesi przez pół wieku swojej działalności nie mogą pochwalić się zbyt dużą ilością naprawdę udanych wydawnictw koncertowych (krótkie podsumowanie zrobiłem przy okazji recenzji Brukselskiej Afery – nie ma sensu się powtarzać). Wśród nich najjaśniejszym światłem świeci „Get Yer Ya-Ya's Out! The Rolling Stones in Concert”, zawierający nagrania z trzech koncertów w USA, które obyły się pod koniec 1969 roku.
Ta płyta to Stonesi tu i teraz, a dokładnie Stonesi AD 1969 – właściwie sam nowy materiał z ostatniej płyty i następnej, która się miała ukazać na dniach, żadnych „Satisfaction”, „Paint It Black”. Mamy tu już do czynienia z tym bardziej rockowym, nowocześniejszym obliczem zespołu. A do tego jest to pierwsza płyta grupa, na której Mick Taylor występuje na pełny etat. Większość utworów na „Get Yer Ya-Ya’S Out” jest w dość zwięzłych, soczystych wersjach, trochę bardziej rozpędzili się w „Midnight Rambler”, bo aż do dziewięciu minut, a Taylor kończy nieco wydłuzone „Sympathy…” bardzo soczystą solówką. No, a kto jak nie Taylor – wujek Keef by tak nie umiał. Trochę później z Taylorem potrafili na scenie wyczyniać różne cuda i dziwy, ale i teraz jest znakomicie. Z jednej strony album konkretny, dynamiczny i zwarty, a z drugiej - luzacki, jak szlugar wiszacy z gęby Richardsowi. Dokładnie taki, jaki powinien byc rock'n'roll - siła, moc, a do tego luz i dobra zabawa. Dziesięć koncertowych killerów, trzy kwadranse szybko mija, wciskamy jeszcze raz "play" i lecimy od początku. Po prostu poezja...
Klasyka w stanie czystym. W kategorii "rockowy żywiec" mistrzostwo swiata. Jazda absolutnie obowiązkowa.
Pytania:
1. Płynę sobie łodzią patrolową w górę jakiejś zaplutej, wietnamskiej rzeki, bo gdzieś tam dalej leży rozbity ruski transportowiec z ładunkiem jakiegoś wyjątkowo parszywego gazu bojowego i trzeba to kurestwo przechwycić. Żółtki z Vietkongu walą do nas z wszystkiego co mają, łącznie z kuchnią polową. My też im się nieźle odgryzamy – mini-gun i dwaj strzelcy RPG. Płynąca przede mną łódź właśnie poszła na dno, a ja trafiłem coś, co wyleciało w powietrze robiąc duże bum. Wesoło jak w piekle. W pewnej chwili słyszę… Stonesi? Co oni kurwa tu robią? No co, grają. Co i gdzie grają? (5 pkt.)
2. Pewnego pięknego dnia, a bylo to na poczatku lat osiemdziesiątych, Charlie Watts dał w mordę Jaggerowi (raz, a dokładnie – był to klasyczny knockout, tzw. cios perkusisty). Potem przez kilka godzin koledzy z zespołu musieli uspokajać mocno rozsierdzonego Wattsa, który miał ochotę jeszcze dołożyć wokaliście. O co tu poszło? (3 pkt.)