Milu to solowy projekt Anke Hachfeld, wokalistki Mila Mar (chyba byłej – niestety...) – zespołu bardzo cenionego w pewnych kręgach fanów. Od ostatniej ich płyty minęło już pięć lat, a Anke nie próżnowała w tym czasie. Nagrała dwa regularne longplaye jako Milu, do tego muzykę do filmu “Fucking Different”, współpracowała też z różnymi muzykami, min. Peterem Heppnerem z Wolfsheim.
“Longing Speaks with Many Tongues” to ta druga “regularna” płyta wydana pod nazwą Milu. Fani Mila Mar powinni zaakceptować ta muzykę bez żadnych problemów. Nie da się tak łatwo pozbyć wpływów z własnej przeszłości, jeszcze takiej. W każdym razie Milu dosyć skutecznie wypełnia lukę po Mila Mar.
Jak do tej pory, czyli połowy maja, nie usłyszałem lepszej tegorocznej płyty. Wiem, że ukazało się nowe, wyczekiwane Poristhead, ale “Longing...”podoba mi się bardziej. W jakiś sposób te płyty nawet są podobne do siebie. Może ze względu na nieco podobny klimat, a może ze względu na świetne, oryginalne wokalistki. W porównaniu z Mila Mar, to co znajdziemy na nowej płycie Milu jest delikatniejsze i bardziej nastrojowe. Co na tej płycie się dzieje, możemy dosyć krótko opisać tak – pani sobie ładnie śpiewa przy dość skromnym akompaniamencie, produkowanym głównie przez różne elektroniczne gadżety. Jej ciepły delikatny głos równoważy programowy chłód otaczającej elektroniki. Bo jak go nie ma – to jest mrocznie i ponuro, jak w instrumentalnym “Windows”. A kiedy jest – to jest melancholijnie i nastrojowo. Ja to odbieram jako coś pomiędzy Goldfrapp z pierwszej płyty, a Dead Can Dance...? Nie radziłbym się jednak sugerować zbytnio tymi nazwami. Niemcy i muzyka elektroniczna to często bywały synonimy i Anke wcale nie potrzebuje szukać sobie anglosaskich wzorców. Samo Mila Mar było zjawiskiem wyjątkowym. Jest też w tym coś z niemieckiego kabaretu z lat dwudziestych i trzydziestych ubiegłego wieku – wiecie, Marlena Dietrich z “Błękitnego anioła” – siedząca na beczce z piwem i spiewająca “Ich Bin Von Kopf Bis Fuß Auf Liebe Eingestellt”. Co prawda więcej tego znajdziemy na przykład na “Punishing Kiss” Ute Lemper, jednak i to co jest, nadaje muzyce dodatkowego, specyficznego smaczku.
Mój kolega o takich płytach mawia, że powinno się ich słuchać wieczorem, po ciemku. Nie prawda . Takiej muzyki można słuchać zawsze i wszędzie. Wczoraj słuchałem “Longing Speaks...” w środku dnia, na dworcu autobusowym, w autobusie. Też było dobrze. To tylko kwestia odpowiedniego “ustawienia’ się do muzyki i otoczenia. Jeśli wysilimy się nieco i bardziej skupimy na muzyce, a otaczający świat potraktujemy jako ruchome obrazki przesuwające się przed naszymi oczami, to okaże się, że każda muzyka wszędzie będzie pasowała. Będzie to zależało tylko od nas.