Chyba nie przesadzę stwierdzając, że dla wielu Trent Reznor to muzyczne guru. W latach 90. fani obgryzając paznokcie czekali na nowości z obozu Nine Inch Nails i śledzili doniesienia o szaleństwach swojego idola. Lata mijały, a w 2008 zespół wydając Ghost I-IV na zasadach licencji Creative Commons na zawsze zapisał się na kartach historii rozwoju muzycznego w Internecie. Reznor, po kłótni z wytwórnią, starał się za wszelką cenę stworzyć w sieci platformę pozwalającą na bezpośredni kontakt z fanami ogłaszając między innymi konkurs na najlepszy remix dowolnego utworu Nine Inch Nails. Idąc za ciosem w tym samym roku, na podobnych zasadach, światło dzienne ujrzał album The Slip, który został jednak storpedowany przez krytykę… W kolejnych latach Trent zajął się na poważnie swoim życiem prywatnym - wziął ślub (2009) i poszedł kolejny raz na całkiem skuteczny odwyk. Artystycznie osiągnął komercyjny sukces zdobywając Oscara za ścieżkę dźwiękową do The Social Network. Życie pełne sukcesów, ale dusza artysty pragnęła czegoś więcej. Najpierw projekt z żoną i wieloletnim przyjacielem Atticusem Rossem - How To Destroy Angels i bardzo dobra płyta Welcome Oblivion. Jednak to informacja o wznowieniu działalności Nine Inch Nails w 2012 roku zelektryzowała fanów muzyka. Tym bardziej, gdy Reznor poinformował, że do zespołu dołącza Adrian Belew, znany bardzo dobrze z działalności w King Crimson (ostatecznie drogi artystyczne obydwu Panów okazały się zbyt odległe). Demony w głowie Trenta nie ucichły, znalazł on nowych współpracowników, zamknął się w studiu muzycznym i przy pomocy nieodżałowanego Rossa stworzył album Hesitation Marks.
Nine Inch Nails zawsze był najważniejszym "dzieckiem" Trenta, a obecnie jest to po prostu uzewnętrznienie tego, co siedzi w jego głowie. Hesitation Marks jest płytą bardzo zróżnicowaną, ale też bardzo nierówną, pełną emocji i pasji. Całość otwierają "pikające" dźwięki, które po chwili przeradzają się w pulsujący "Copy of a" wypełnione prostą elektroniką i przejmującym śpiewem Reznora. Na pewno jest to dobra zapowiedź tego, co czeka nas w dalszej części płyty. Singlowy "Come Back Haunted" przykuwa uwagę "przebojowym" (cudzysłów w przypadku tego zespołu jest jak najbardziej zasadny) refrenem, ale też ciekawym zróżnicowaniem brzmienia. Chwilę później zaskakuje trip-hopowy "Find My Way", nawiązujący do najlepszych dokonań Massive Attack. Niesamowity klimat i transowe, oniryczne brzmienie pozwalają na chwilę udać się w podróż do głębi duszy. Nieźle brzmi kolejny "All Time Low" z większą ilością gitar i mocnym basem. Do podobnego, ale bardziej soulowo-funkującego klimatu odwołuje się "Satelitte", które obdarte z brudnych, elektronicznych "szat" spokojnie mogłoby trafić na najnowszą płytę Justina Timberlake'a.
Druga część płyty jest dużo słabsza. Rozczarowują przede wszystkim "Disappointed" (tak, naprawdę tak nazywa się ten nużący utwór), "Various Methods Of Escape" i "Running". Ciekawie robi się dopiero przy "I would for you", gdzie Trent prowadzi słuchacza za rękę przez swój własny, muzyczny świat, a całość brzmi świeżo i podniośle. Do starszych, trudniejszych brzmień Nine Inch Nails powraca przy okazji "In two", gdzie zakręcona i pełna nieskładnych dźwięków zwrotka przechodzi w śpiewany falsetem refren. Mnogość efektów powoduje, że jest to najbardziej wymagający w odbiorze kawałek na całej płycie. Koniec Hesitation Marks zwiastuje intro "While I'm Still Here" złożone z dźwięków, które pojawiły się już na początku albumu. Muzycznie nie jest to zbyt interesująca pozycja i trzeba przyznać, że mniej wytrwali słuchacze mogą sobie zadawać tytułowe pytanie nie raz.
Specjalnie na sam koniec zostawiłem najciekawszy kawałek na całym albumie, czyli umieszczony dokładnie w środku "Everything". Początkowo zastanawiamy się, czy Trent się po prostu nie bawi naszym kosztem. Dźwięki rodem z tandetnych pop-rockowych piosenek z lat 90. dość szybko przechodzą jednak w ciężki i dynamiczny refren. Nie o muzykę tu jednak chodzi, a przede wszystkim o tekst, gdzie Trent w momentach radosnych śpiewa "I survived everything, I have tried everything…" obrazując zapewne swoją obecną sytuację życiową. Chwilę później pojawiają się jednak słowa "But this thing that lives inside of me/ The sound that rocks, awake" i tym samym odkrywamy, że niespokojna, artystyczna dusza Trenta wciąż się odzywają i nie musimy się obawiać - inspiracja do dalszych mrocznych i depresyjnych poszukiwań jest wciąż u Reznora obecna.
Zostawiając gdzieś z boku problemy i sukcesy głównego bohatera tej płyty należy szczerze przyznać, że Hesitation Marks to dzieło kompletne i spójne, ale bardzo nierówne. Są na nim perełki jak "Everything", "I would for you", czy "In two", ale jest też kilka utworów, które nużą i psują niesamowity klimat całości. Jest to też płyta wypełniona elektroniką, a "żywe" instrumenty to rzadkość, więc fani surowego grania mogą być zawiedzeni. Ogromnym plusem pozostaje jednak to, co od zawsze wyróżniało Nine Inch Nails - świetna produkcja i brzmienie płyty. Atticus Ross i Trent Reznor po raz kolejny stworzyli muzykę, która spokojnie może służyć za tester sprzętu muzycznego. Doskonałe rozprowadzenie dźwięku na kolumny i głębokość brzmienia zadowolą wszystkich audiofilów.
Płyta na "szóstkę", ale jest w niej coś, co powoduje, że ocena jest wyższa. Rok 2013 to wiele powrotów (Bowie, Deep Purple, Black Sabbath i inni). W przypadku Nine Inch Nails na pewno nie chodziło o pieniądze. Artystyczna dusza Trenta Reznora po prostu nie cichnie, więc na pewno czeka nas jeszcze wiele emocji związanych z trudnymi, połamanymi dźwiękami, które od lat nam serwuje.