Mayra Andrade jest dla mnie artystką szczególnie ważną. Mieliśmy okazję poznać się osobiście w 2010 roku przy okazji Warszawskiego Festiwalu Skrzyżowanie Kultur. Byłem wtedy wolontariuszem na festiwalu i jednym z moich obowiązków była częściowa opieka nad artystką. Wtedy to Marya poprosiła o rzecz nietypową. Okazało się, że podczas poprzedniej wizyty w naszej stolicy poznała starszego mężczyznę, który opowiedział wiele ciekawych historii o mieście i oprowadził ją po licznych zabytkach. Na koniec dnia wymienili się adresami pocztowymi, ale nigdy się nie skontaktowali. Mayra poprosiła, abyśmy zrobili wszystko, żeby człowiek ten był na koncercie. Po dotarciu pod wskazany adres okazało się, że nikogo nie ma, ale do drzwi wejściowych udało się przykleić kartkę z informacją i numerem telefonu. Skracając historię, godzinę przed koncertem, do namiotu wszedł około 80-o letni staruszek z ogromnym bukietem kwiatów. Zajął przygotowane miejsce w pierwszym rzędzie. Uśmiech Mayry podczas koncertu, gdy go ujrzała – bezcenny.
Wokalistka urodziła się na Kubie, ale swoje młode lata spędziła na Wyspach Zielonego Przylądka, które są prawdziwą wylęgarnią kobiecych talentów muzycznych. Później mieszkała na różnych kontynentach, przenikała różną kulturą, aż w końcu osiadła w Paryżu. Muszę przyznać, że jestem absolutnie wielkim fanem albumu Storia, Storia, który pokazał ją jako piosenkarkę wszechstronną, umiejętnie łączącą tradycyjną muzykę etniczną różnych regionów świata. Genialny luz i swoboda kompozycji, piękny, „jedwabisty” wokal. A do tego całość brzmiała ciekawie, nieprzewidywalnie, świeżo, radośnie i pociągająco.
Lovely Difficult to album zdecydowanie inny. Dla mnie jest to ogromny zawód, ponieważ nie mogę pozbyć się wrażenia, że jest to komercyjna produkcja wypełniona etno-pop-pseudo-balladami, jakich na rynku tej muzyki wiele. Owszem, jest zgodnie z zasadami gatunku, wokalnie cały czas wysoki poziom, ale cała płyta jest nijaka, pełna kompozycyjnych uproszczeń, a momentami brzmi wręcz infantylnie. Kolejne utwory są do siebie podobne, część się dziwacznie urywa na koniec, jakby zabrakło koncepcji na dobre wykończenie. Lovely Difficult to album, który niczym nie zaskakuje, jest „stereotypowy” i może zadowolić chyba tylko najbardziej konserwatywnych fanów gatunku. Nie pomaga imponująca liczba gości (w tym nawet Benjamin Biolay). Nie pomaga śpiewanie w kilku różnych językach. Album ratuje kilka ciekawych momentów, gdy do muzyki etnicznej wchodzi silnie wątek frankofoński, jak w najlepszym na płycie, sympatycznym singlu ,"We Used To Call It Love".
Lovely Difficulty sugeruje, że Mayra z nieprzewidywalnej dziewczyny stała się wyrachowaną kobietą. Mam nadzieję, że to tylko pozorna zmiana i doczekam się od artystki twórczości bardziej kreatywnej i odważnej.