Przystanek Kanada odcinek XXIII: Nietrafiona miłość (Love’s Labour Mislaid).
Sesje nagraniowe „Everybody’s Rockin’” mocno nadszarpnęły relację między Neilem Youngiem a firmą Geffen. Atmosfera chwilami była iście barejowska: w pewnym momencie Neil wylądował w sądzie – pozwany przez szefostwo wytwórni za to, że celowo nagrywa płyty niereprezentatywne dla siebie, do tego zamierzenie antykomercyjne. Kością niezgody okazał się country’owy album „Old Ways” – bo Young trzymał się swojej koncepcji. Do tego nagrał tą płytę od zera, odkładając już nagraną pierwszą wersję „Old Ways” z roku 1983 na półkę. Podczas nagrań dysponował sporym budżetem, bo prawnicy Geffen sprawę przegrali (sam David Geffen później osobiście przeprosił Neila za ingerowanie w jego artystyczne poczynania).
Oprócz zebrania w studiu country’owych tuzów, Young w roku 1984 nagrywał także z Crazy Horse. Jednak owoce sesji były wyjątkowo karłowate i nierozwinięte, muzycy byli myślami gdzie indziej (Young, mający dwóch synów z porażeniem mózgowym, z wyjątkowym niepokojem oczekiwał narodzin trzeciego dziecka; córka przyszła na świat zdrowa, choć po latach okazało się, że tak jak ojciec cierpi na epilepsję). Nagrania również zasiliły przepastne archiwum Neila. Niektóre z utworów nagrał na nowo, z nowym, jednorazowym składem, w skład którego weszli perkusista Steve Jordan i gitarzysta Danny Kortchmar; dając upust (chwilowej) miłości Neila do elektronicznych pudełek, cała trójka dodatkowo grała na syntezatorach. Owoc sesji, trwających po trochu od lata 1983 do początku 1986, ukazał się latem tegoż 1986.
I, tak na dobrą sprawę, te nagrania też powinny zostać zachomiczone gdzieś w archiwum. Osadzona w syntezatorowym rocku lat 80. „Landing On Water” to bowiem najgorsza studyjna płyta Neila Younga. Brzmienie, na owe czasy mocno nowoczesne, dziś wypada anachronicznie i drażniąco (wyeksponowano w miksie huk bębnów, często elektronicznych, zaś gitary wtopiono w bogate elektroniczne tło). Jednak znacznie poważniejszy problem z tą płytą polega na zupełnym braku dobrych kompozycji.
Nawet niezbyt udane płyty w rodzaju „Journey Through The Past”, „Hawks & Doves” „Trans” czy „Everybody’s Rockin’” zawierały utwory sporego kalibru – rozbudowane „Words”, „Captain Kennedy”, „Like An Inca”, „Bright Lights Big City…” Ten album – nie. „Landing On Water” przynosi dziesięć hałaśliwych, w zamyśle przebojowych, w rzeczywistości nijakich kompozycji, jakby żywcem zaczerpniętych z B-klasowych filmów dla nastolatków. Co z tego, że tu i tam pojawia się jakieś ładne canto, zalążek zgrabnej melodii, w miarę interesująca partia instrumentalna, że tekst „Hippie Dream” to gorzki portret Davida Crosby’ego, że w finałowym „Drifter” zaczyna się wreszcie dziać coś ciekawego… Powstała płyta nudna, płaska, nie absorbująca w ogóle słuchacza, jałowa.
Neil Young sam szybko się zorientował, że nowoczesne, elektroniczne brzmienia to jednak nie do końca jego działka. Choć nadal wykorzystywał hałaśliwe, wyeksponowane bębny i syntezatory – podczas jesiennej trasy z Crazy Horse wykonał zwrot w stronę bardziej dla siebie naturalnego, rockowego grania. Podobnie jak na wcześniejszych trasach z Horse, repertuar występu oparł na premierowych utworach, do tego skrzętnie nagrywał koncerty. O efekcie tych koncertów – w odcinku XXIV: Przebudzenie (The Wake-Up Call).