Mike Oldfield niespecjalnie był zainteresowany odcinaniem kuponów od sukcesu “Dzwonów Rurowych”. O koncertach nie bardzo chciał słyszeć; zamiast kontynuacji swego dzieła, na drugiej płycie zaproponował odmienny w charakterze, pastoralny poemat „Hergest Ridge”. Tym niemniej, wytwórnia Virgin postanowiła jeszcze spróbować coś niecoś jeszcze dorobić na sukcesie „Tubular Bells”. Mike nie ucieszył się zbytnio, gdy mu zaproponowano nagranie orkiestrowej wersji „Dzwonów”. Wszelkie prace aranżacyjno-adaptacyjne zrzucił w każdym razie na barki Davida Bedforda, ograniczając swój udział do dogrania partii gitary.
Z perspektywy czasu, wydane w roku 1975 „The Orchestral Tubular Bells” pozostają na dobrą sprawę głównie intrygującą ciekawostką. Partie orkiestry mniej lub bardziej interesująco odtwarzają oryginalne partie Oldfielda; czasem wychodzi to in plus (bardzo eleganckie zwieńczenie I części), czasem in minus (intrygujący klimat wstępu nieco się rozmywa, również bolero wieńczące część I straciło nieco na sile wyrazu). Do tego trudno pozbyć się wrażenia, że sama orkiestra wypada tak sobie: panowie zagrali jakby nieco bez zaangażowania, bez mocy, nieco akademicko, a finałowy taniec ludowy wypadł tu przyciężko, bez blasku i wdzięku oryginału. Ciekawostką tej orkiestrowej części jest to, że interesująco podkreśla ona wady i zalety konstrukcji oryginalnych „Dzwonów”: część pierwsza wypada spójnie i ciekawie, w części drugiej symfoniczna aranżacja trochę mimochodem wydobyła na wierzch fakt, że składano ją po kawałku przez miesiące: nieco się to konstrukcyjnie sypie w tej przearanżowanej wersji, nie ma tu niestety spójności części I.
Jak najbardziej można posłuchać, co nie zmienia faktu, że jest to głównie ciekawostka dla fanów Oldfielda i oryginalnych „Dzwonów”.