Pamiętacie "De-Loused In The Comatorium"? Pewnie, że tak. Musicie. Choć nigdy nie odważyłbym się dokonać jednoznacznie takiego wyboru, to jednak gdybym musiał wybrać najlepszą płytę rockową XXI wieku, debiut The Mars Volta brałbym mocno pod uwagę. Swego czasu zasłuchiwałem się w tym albumie, porażony oryginalnością, świeżością, niesamowitą energią, świetnymi kompozycjami... W zasadzie każdy aspekt był wykonany wzorcowo. Do tej pory raz na jakiś czas odpalam "De-Loused..." i daję się ponieść. Nic więc dziwnego, że na każdą kolejną płytę The Mars Volta patrzę niejako przez pryzmat debiutu. Nie inaczej było z "Noctourniquet", chociaż to muzyka, która przez dziesięć lat zdążyła całkiem się zmienić.
W porównaniu do "Octahedron", za tegorocznym albumem stoi nieco zmieniony skład. Z najbardziej znanych brak Johna Frusciante'a, nie ma saksofonisty Adriana Terrazasa, odeszli także Isaiah Owens i Thomas Pridgen. Nie zmienił się jednak trzon grupy - zarówno Omar Rodriguez-Lopez, jak i Cedric Bixler-Zavala są na posterunku i jak zwykle to oni w głównej mierze zadecydowali o ostatecznym kształcie dzieła.
Od razu moją uwagę zwróciło szerokie wykorzystanie syntezatorowych efektów, co nadaje muzyce raczej nowy dla The Mars Volta klimat. Zapewne ma to na celu wypełnienie luki po bogatym, instrumentalnym brzmieniu znanym z poprzednich płyt i nie jestem do końca przekonany co do ostatecznego efektu. Częste przepuszczanie wokalu przez różnorakie efekty i te elektroniczne tła niezbyt mi odpowiadają. Muzyka straciła chyba trochę naturalności, stała się trochę mechaniczna i, niestety, mniej różnorodna. Nie zmienia to faktu, że wciąż stoi na wysokim poziomie i że wciąż możemy znaleźć tu prawdziwe perełki - mówię tutaj zwłaszcza o "Aegis" i "Zed And Two Naughts", które przywodzą pewne dalekie echa debiutu. Do tego nadal muzycy nie wyzbyli się szaleństwa, chociaż na pewno jest ono bardziej okiełznane. Mniej jest udziwnień, więcej za to szukania dobrych melodii i rozwagi w dawkowaniu dźwiękowych wariacji. Na pewno jest to płyta głośniejsza od "Octahedron", ale przy "The Bedlam In Goliath" wydaje się być wręcz sielankowa, zwłaszcza jeśli słuchamy ballady typu "Empty Vessels Make The Loudest Sound" albo "Imago". Ciężko wytknąć jakieś słabsze momenty, bo "Noctourniquet" zwyczajnie jest płytą równą, wypełnioną utworami dobrymi i paroma bardzo dobrymi.
Ci, którzy tęsknią za szaleństwami Lopeza, będą pewnie nieco zawiedzeni. Ale jeśli to nie popisy instrumentalne są dla was najważniejsze, powinniście znaleźć tu coś dla siebie. Niezła, równa płyta, choć na tle innych dokonań The Mars Volta nieszczególnie się wyróżniająca.