Hu hu… Jak co roku zima zaskoczyła. Mróz tu u mnie teraz, że aż szron mi się na brodzie zbiera, a do tego wszystkiego dorwałem jeszcze najnowszą płytę Junius. Brr…
Nie, nie, wcale nie chodzi mi o to, że Junius gra jakąś bardzo złą muzykę. „The Martyrdom Of A Catastrophist” wypełniona jest po prostu bardzo zimnymi i wręcz nieprzyjaznymi dźwiękami. W tej muzyce czuć mnóstwo smutku i chłodu, dodatkowo opatulonych w warstwę swoistego mroku. Szczerze mówiąc, brak tutaj jakichkolwiek odcieni żywych kolorów czy choć cienia radości, aczkolwiek parę razy zdarza się, że z mozołem budowany nastrój runie przytłoczony przez jeden głupi pomysł. „The Antediluvian Fire” z tymi śmiesznymi zaśpiewami jest idealnym wzorem dla wszystkich tych, którzy chcą bez wysiłku zniszczyć całkiem przyzwoity klimat. „A Dramatist Plays Catastrophist” też traci przez nieco naiwną patetyczność i niepotrzebną podniosłość, choć nie kłuje to aż tak jak w pierwszym przypadku.
Jeśliby się tak dłużej zastanowić, to ogólnie chyba mogę powiedzieć, że wokalista trochę zawala sprawę. Czasem brzmi naprawdę przyzwoicie (zwłaszcza kiedy śpiewa niżej, w spokojniejszych momentach), lecz zalicza też nieładne wtopy. Głównym jego grzechem jest dziwna skłonność do specyficznego jęczenia, w którym, owszem, jest sporo desperacji i może nawet smutku, ale chyba jednak nieco wymuszonego. Aż chce się w tym miejscu poprzeć tych, którzy twierdzą, że dobry post-rock może być tylko i jedynie instrumentalny. Sprawę komplikuje fakt, że Junius nie gra typowego post-rocka, a przede wszystkim to, że naprawdę dużo jest grup łączących wokalizy z taką muzyką (o, Immanu El będzie najlepszym przykładem). Skoro już jednak zacząłem klasyfikować Junius, to warto dokończyć, tym bardziej, że od początku przygody tych panów z muzyką styl zespołu nieco ewoluował, od dźwięków w rodzaju Aereogramme czy wspomnianego już Immanu El, w stronę bliższą nawet Katatonii.
Bez wątpienia, zaletą „The Martyrdom Of A Catastrophist” są bardzo dobre i urozmaicone partie gitary, dzięki którym płyta nabiera nieco progresywnego charakteru. Nieźle wygląda też sprawa z aranżacjami, sporo w drugim planie fajnych klawiszy, lekkiej elektroniki czy intrygujących pogłosów. Uczucie chłodu i niepokojący nastrój uwypukla interesujące brzmienie, chociaż jeśli mam być szczery, to ten album najwięcej zyskuje przez kilka, doprawdy niezłych, melodii („Letters From Saint Angelica”, „Ten Year Librarian”, „Elisheva, I Love You”).
Kiedy jakimś cudem przymkniemy oko na parę niedociągnięć, kontakt z „The Martyrdom Of A Catastrophist” może się okazać całkiem przyjemny, zwłaszcza, jeśli się akurat ma trochę gorszy dzień. W innym przypadku może być nieco nudno, bo, niestety, Junius chyba nie posiedli jeszcze umiejętności niezbędnych do tego, by dźwiękami znacząco wpływać na emocje słuchacza.