Istnieje coś takiego w muzyce jak „syndrom trzeciej płyty”. Jest to bardzo ważny sprawdzian, który pokazuje, czy dany zespół ewoluuje, czy jest tylko gwiazdą jednego sezonu. Rammstein zdał ten egzamin bezproblemowo – dla niego był to punkt kulminacyjny kariery. Nagrał album, który był kwintesencją stylu, określanego mianem tanz metalu.
Początki nagrywania następcy „Sehnsucht” nie zwiastowały nic dobrego. Pierwsze podejście nastąpiło pod koniec 1999 roku i zakończyło się niepowodzeniem (przyczyną był konflikt wewnątrz zespołu). Kilka miesięcy później (maj 2000) muzycy pogodzili się i zaczęli sesję nagraniową w studiu Miraval we Francji. Jak się później okazało, był to bardzo płodny okres (odrzucone numery pojawiały się na późniejszych albumach, np. „Ohne Dich” na „Reise, Reise”).
Pierwsza „piątka” to same killery, które rozkładają słuchacza na łopatki. Początek jest niesamowity. Do nagrania „Mein Herz Brennt” muzycy zaprosili Deutsches Filmorchester Babelsberg. Smyki wspaniale ubarwiają podniosły refren. „Sonne” wyróżnia superchwytliwy śpiew (Lindemann przechodzi samego siebie), któremu towarzyszy słynne już odliczanie („Eins… Hier kommt die Sonne” itd.). Pod koniec słyszymy żeńską wokalizę, którą Flake (klawiszowiec) wydobył z biblioteki sampli firmy Spectrasonic. Chyba nikogo nie dziwi, że był to singiel promujący prezentowany album. Rzeczy czadowe też są. „Links 2-3-4” – z marszowym rytmem – to odpowiedź na zarzuty o faszystowskie sympatie, które zespołowi przypisywano. „Feuer Frei” to istna petarda (roboczy tytuł „Punk”). Tytuł oznacza „Ognia!”, a jego na koncertach nie brakuje. Wspomnianą „piątkę” dopełnia „Ich Will” z kultową wyliczanką oraz „wsamplowanym” odgłosem tłumu.
Druga część to rzeczy mniejszego kalibru. Nie znaczy to, że bezwartościowe. Tytułowy utwór to piękna, nastrojowa ballada z podniosłym refrenem (w klimacie „Klavier” z „Sehnsucht”). Następnie „Spieluhr” z wplecionym odgłosem pozytywki, a także przetworzonym głosem niejakiej Khiry Li Lindemann (córki Richarda Z. Kruspe, który miał romans z byłą żoną wokalisty). Jest też „Adios” – najmocniejszy w zestawie, niemal thrashowy (z chwilą wytchnienia w refrenie). „Mutter” zamyka nastrojowy „Nebel” z ponownym (wspomagała Lindemanna w „Engel”), gościnnym udziałem Christiane „Bobo” Hebold (z zespołu Bobo In White Wooden Houses).
Nie od dziś wiadomo, że kontrowersje to drugie imię Rammstein. Począwszy od okładki (zdjęcie ludzkiego płodu w formalinie), poprzez fotografie we wkładce (muzycy jako zakonserwowane eksponaty), aż po teksty. „Adios” to opis przygody z narkotykami (konkretnie z heroiną), „Rein Raus” dotyczy seksu (jeden z ulubionych tematów wokalisty), a bohaterem „Zwitter” jest hermafrodyta (czyli połączenie kobiety i mężczyzny).
Słuchacze docenili rozwój muzyczny grupy. W wielu europejskich krajach płyta pokryła się złotem lub platyną. Nic dziwnego. Przecież to pozycja klasyczna, z kopalnią singli, płyta, która słabych punktów po prostu nie ma.