Wietrzenia Galahadowych archiwów przez naszego rodzimego Oskara ciąg dalszy. Po wydanym w 2009 roku Sleepless in Phoenixville, na którym zamieszczono koncert formacji z festiwalu w RoSfest w 2007 roku, tym razem przychodzi czas na nagrania archiwalne sprzed dwudziestu lat (tak na marginesie – podtytuł Live Archives vol. 2 odnosi się do wydanej w 2008 roku przez Oskara pozycji Two Classic Rock Lives).
Whitchurch 92/93 - Live Archives vol. 2 to zapis dwóch występów Galahadu z 1992 I 1993 roku odbytych oczywiście w Whitchurch (16 lipca 1993 roku muzycy wystąpili podczas Whitchurch Musicans Convention, w ramach którego na scenie pojawiła się między innymi formacja Shadowland). Starszy z nich zarejestrowany jest na dysku CD, ten “młodszy”, na DVD. Repertuar płyt pokrywa się częściowo - na jednej i drugiej usłyszymy powielonych siedem kompozycji.
To koncerty z czasów, gdy grupa wchodziła w okres swojej największej artystycznej, ale też pewnie i komercyjnej (czytaj: znacznego zainteresowania jej twórczością) prosperity. Z czasów, kiedy można było ich nazywać jednym z najważniejszych bandów wśród rycerzy neoprogresywnego stołu. Muzycy mieli już za sobą wydany w 1991 roku, w pewnym sensie już dziś kultowy, Nothing is Written, a przed sobą swoje najklasyczniejsze dokonanie – znakomity Sleepers, wydany w 1995 roku. Mimo tego – co ciekawe – możemy tu usłyszeć aż cztery numery z tego albumu: Sleepers, Dentist Song, Before, After And Beyond i Exorcising Demons. Jednym słowem – wartość nagrań i cały kontekst historyczny są bezwzględnie zacne. Tym bardziej, że oprócz Galahadowych rzeczy możemy tu także usłyszeć numer Focus - Sylvia.
Inaczej wygląda sprawa z jakością tych nagrań. Zacznijmy od tego, że mimo iż grupa cieszyła się już wtedy ogromną estymą wśród fanów progrocka, co te koncerty, pełne spontaniczności i emocji, tylko potwierdzają, usłyszymy tu zapis pełen potknięć - „zdjęty wprost ze stołu”. Zachowano zatem wszelkie przydźwięki, sprzężenia a nawet wokalne „popisy” Nicholsona, który chwilami potrafił pojechać „po bandzie”. Z drugiej strony, to często największy urok koncertowych wydawnictw – możliwość usłyszenia swoich ulubieńców takimi jakimi są. Tym bardziej, że wydawca postarał się dokonać remasteringu nagrania do bardzo przyzwoitej jakości. Nie można tego niestety powiedzieć o płytce DVD. Powiedzmy od razu: to nagranie na poziomie „youtubowym”. Jedna kamera, pomieszczona na tyłach klubu, przedzierająca się przez głowy stojących pod sceną fanów, znuży pewnie kilku chętnych do śledzenia scenicznych poczynań Galahadu przez półtorej godziny. Nie to jest jednak największym problemem dysku DVD. Niepotrzebnie bowiem, moim zdaniem, zdecydowano się na kombinowanie z obrazem: na jego spowalnianie, nasycanie kontrastem (domyślać się mogę, iż chodziło o nadanie pewnej psychodeliczności temu co widzimy), tworzenie obrazu w obrazie… Przyznam szczerze, że odpalając ten dysk myślałem, że jednak coś jest nie tak z moim odtwarzaczem.
Dość grymasów, bo summa summarum, to jedyny w tej formie zapis wizyjny występu grupy z tamtych czasów (!!) i fajnie jest pogapić się na Stuarta Nicholsona z bujnymi, długimi włosami (przypomnę, że dziś ma głowę łysą jak kolano) lub Roya Keywortha w zgrabnym mundurku. Rzecz to jednak dla absolutnych „hardkorowców” Galahadowego dorobku. Pozostałym wystarczy świetny Classic Rock Live, ze zbliżonych historycznie czasów.