Któż przypuszczałby, że długo wyczekiwany, pierwszy koncert Galahadu w Polsce, który odbył się w maju 2006 roku, przyniesie lawinę polsko – brytyjskich kontaktów w tym temacie. Polscy fani traktowani do tego momentu z lekka „po macoszemu” przez ten legendarny zespół, teraz mogą czuć się w pełni dowartościowani. Wydane w 2007 roku przez Metal Mind DVD ze wspomnianego koncertu, stało się doskonałym preludium do kolejnych owocnych kontaktów. Temat pociągnął poznański Oskar zapraszając grupę na serię koncertów w naszym kraju, wcześniej rozpoczynając reedycyjną ofensywę, przypominającą starsze wydawnictwa grupy. Jej owocem było wznowienie debiutanckiego krążka Galahadu „Nothing Is Written” i pierwszego koncertowego albumu „Classic Rock Live”. Recenzowany tu „Other Crimes & Misdemeanours…” dobrze wpisuje się w zapoczątkowany przez firmę cykl. Otrzymujemy kolejną płytę dla prawdziwych fanów, koneserów i zbieraczy „galahadowych pereł”.
Tak, to rzecz dla koneserów, gdyż wraz z odpaleniem płyty przenosimy się do Dorset, do 1985 roku, kiedy to Roy Keyworth z zespołu Sequences wraz ze Stuartem Nicholsonem z Sidewinder, Nickiem Hodgsonem z Solaris oraz Mickiem Hookerem, Johnem O’Callaghanem i Paddy’m O’Callaghanem, założył zespół. Potem w grupie pojawili się między innymi Paul Watts, Mike Hewetson, Mark Andrews, Pat McCann, Tim Ashton… Po co ja o tym piszę? Ano dlatego, że wszystkich tych muzyków możemy na tym krążku usłyszeć – w różnych konfiguracjach i różnych kompozycjach. Mamy tu bowiem zebrane wczesne utwory Galahadu, rejestrowane pomiędzy 1985 a 1990 rokiem. To w tych latach formacja nagrała swoją pierwszą taśmę demo zatytułowaną „Studio 95 Demo”, singiel „Dreaming For The Inside” z kompozycją tytułową oraz utworem „The Opiate”, koncertową kasetę „One Knight At Mr. C’s” i wreszcie kasetę „In A Moment Of Madness”. Ta ostatnia z wymienionych rzeczy to już w zasadzie temat na inną oskarową reedycję, o której przyjdzie czas jeszcze napisać.
„Other Crimes & Misdemeanours…” pierwotnie zostało wydane jako kaseta w 1992 roku, teraz powraca do nas już na srebrzystej blaszce, zremasterowane przez Radka Barczaka (to wydanie jest szczuplejsze o jedną kompozycję – „Ghost Of Durtal”) No i teraz sprawa najważniejsza. Co my tutaj możemy usłyszeć? Po pierwsze, rzeczy, które pojawiły się najpierw na kompletnie już niedostępnych, a wymienionych przeze mnie wyżej wydawnictwach. „The Farandol”, będący zespołową próbą zmierzenia się z Bizetem oraz klasyk „Painted Lady” ujrzały światło dzienne już na „Studio 95 Demo”. Utwory „Through The Looking Glass”, „Welcome To Paradise” i przepiękny „Aries” w wersji koncertowej zabrzmiały już na „One Knight At Mr. C’s”, choć tylko „Welcome To Paradise” pochodzi z koncertu w Mr C’s. Wspomniane „Aries” zarejestrowane zostało w 1990 roku podczas występu grupy w Southampton. Jednym słowem znajdziemy tu nagrania znane i bardzo cenione przez fanów, w „prehistorycznych” nieco wersjach, jak: „Painted Lady”, „The Chase”, znakomity „Welcome To Paradise” i równie ujmujący „Aries”. Dwie ostatnie pokazują zespół, który ma pomysł na dobrą, długą i przemyślaną kompozycję, okraszoną niebanalną melodią i fajną gitarą. Gros nagrań prezentuje jednak formację, która jest pod silnym wpływem Genesis i Marillion („Through The Looking Glass”, „All Good Sings”, bardzo fishowsko-marillionowy „Mother Mercy”). Niektóre piosenki zdradzają czasami brak pomysłu na spójną i konkretną całość (niedługi ale epatujący jednym niemalże motywem „Where There’s All Of Nothing”) oraz pokazują po prostu „nagość króla”. Szczególnie w nagraniach koncertowych, kiedy Stuart najzwyczajniej fałszuje a towarzyszący mu kompani grają troszkę topornie.
Cóż, płyta jest znakiem czasu i wpisywać ją możemy do katalogu pod hasłami typu: „ocalić od zapomnienia”, „jak hartowała się stal” bądź wreszcie „każdy kiedyś zaczynał”. Archiwalność materiału podkreśla przeciętna jakość nagrań, której nie są w stanie przeskoczyć (choć z pewnością analogowy materiał wyjściowy był dużo gorszy) wspomniane zabiegi remasteringowe. To wydawnictwo absolutnie przeznaczone dla najzagorzalszych fanów Galahadu, dla których nie jakość, a cała otoczka dziejowa ma znaczenie. Tym bardziej, że album w swojej zewnętrzności nawiązuje do grafiki wydanego w 1987 roku winylowego singla „Dreaming For The Inside”. Inni pewnie pokręcą nosem i rzucą się na wypieszczone nowości. Płytka jednak warta jest uwagi.