To drugi album i zarazem trzecie wydawnictwo Flying Colors (w ubiegłym roku grupa wypuściła jeszcze koncertówkę Live In Europe). Przypomnijmy, że to swoista supergrupa, w skład której wchodzą były perkusista Dream Theater Mike Portnoy, Neal Morse (ex-Spock’s Beard, Transatlantic), gitarzysta Deep Purple Steve Morse, muzyk Dixie Dregs, Dave LaRue i wokalista Casey McPherson (Alpha Rev, Endochine).
Nowy album nie przynosi wielkich muzycznych zaskoczeń i eksploruje terytoria dobrze już znane z debiutu. Potwierdza to zresztą jedna z wypowiedzi Portnoya jeszcze sprzed wydania krążka: Nigdy nie rozmawialiśmy o kierunku, w jakim miałaby iść ta płyta. Po prostu zrobiliśmy to, co zrobiliśmy. Niewiele też zmienił fakt rezygnacji z usług producenckich Petera Collinsa, który odpowiadał w tym aspekcie za debiut. Muzycy sami wzięli sprawy w swoje ręce i… brzmią, jak brzmieli. W dalszym ciągu otrzymujemy zatem mieszankę progresywnego rocka, popu, muzyki alternatywnej, grania lekko balladowego…
Całość rozpoczyna najdłuższa w zestawie kompozycja, ponad dwunastominutowy numer Open Up Your Eyes. Rzecz z kilkuminutową uwerturą, wieloczęściowa i pod tym względem najbardziej progresywna na albumie. Absolutnie powinna spodobać się fanom Transatlantic i spokojnie mogłaby znaleźć miejsce na Kaleidoscope - ostatnim krążku tej formacji. Nie ukrywam, że i dla mnie to najlepsza rzecz na Second Nature. Równie długi utwór kończy płytę. Trzyczęściowy Cosmic Symphony jest jednak bardziej „poszukujący”. Słychać w nim i elementy muzyki filmowej, i dozę symfoniczności i trochę dźwięków (szczególnie na początku) spod znaku Radiohead.
Pozostałe numery korzystają ze znanych już grupie patentów. Słychać w nich odwołania do klasycznego rocka, bluesa i obowiązkowo do The Beatles, głównie w charakterystycznych harmoniach wokalnych. Warto jednak zauważyć takie Mask Machine pachnące na odległość Muse (dodajmy od razu, że to u nich nie nowość – na debiucie w tę stronę skręcało All Falls Down) albo Peaceful Harbor, w którym, w podniosłym finale, pojawiają się żeńskie wokalizy w klimacie gospel. Z kolei w One Love Forever muzycy flirtują z muzyką country. Wymieniając ciekawsze fragmenty trudno ominąć naprawdę zgrabną balladę The Fury Of My Love. Solidna płyta, która spodoba się wszystkim ceniącym sobie debiut formacji.