Recenzję debiutanckiego, wydanego dwa lata temu, albumu zakończyłem pytaniem, czy znajdzie [ów debiut] swój dalszy ciąg? Znalazł. I to całkiem szybko. Jego wydanie to ważna cezura. Właściwe otwarcie z zupełnie świeżym materiałem. Nie odkrywanym na nowo po latach, jak to było w przypadku Odmiennego stanu rzeczywistości, lecz zarejestrowanym w listopadzie i grudniu 2018 roku.
Podobnie jak w przypadku wspomnianego debiutu, także i MPD wydana została w dwóch wersjach językowych (polskiej i angielskiej) i jak poprzednia płyta zaciekawia bardzo interesującą szatą graficzną z rysunkami Małgorzaty Bandurskiej. Co ciekawe, narzekałem że w poprzedniej książeczce zespół zbyt mocno epatował swoim wizerunkiem, tu bardzo zgrabnie wpasowano go w graficzną całość. To ponownie koncept-album. Tym razem, jak napisano w promocyjnej notce, to historia człowieka o 24 osobowościach, wpisanych w chwilami naprawdę intrygujące słowa. Choć poetyka stosowana przez Filoska jest chwilami kontrowersyjna (Kocem waszych dusz chcę owijać się z Mozaiki Pięknych Dusz albo Do obiadu jeszcze w lustrze spały pogaszone oczy z Energii), generalnie podoba mi się i wolę ją czasami bardziej, niż wersy „pisane wprost”. Nie ukrywam natomiast, że średnio przekonuje mnie sam Filosek wokalnie, ponadto ze swoją emfazą ewidentnie przywołuje (też już o tym wspominałem) Adama Łassę z Abraxasu.
Sama muzyka przynosi jednak trochę zmian. Oczywiście muzycy daleko nie odchodzą od stylistyki łączącej artrock z klimatami bliższymi progresywnemu metalowi. Ale tym razem dodają do tego więcej klasycznie rockowych, czy wręcz hard rockowych rozwiązań. I co ciekawe, za owe wrażenie nie odpowiadają gitarowe riffy (choć i tych tu nie brakuje), ale przede wszystkim Hammondowe formy, za które odpowiedzialny jest nowy nabytek zespołu, znany z Brain Connect i Kruka, Krzysztof Walczyk. Przykładem tego niech będzie najdłuższe w zestawie, bo prawie 11 – minutowe, Owładnięcie. Jego początek to wręcz wzorcowo rozpędzony hard rocker w stylu, powiedzmy, Uriah Heep a całość iskrzy od ekspansywnych i ostrych figur Walczyka. Zresztą Ja to on, czy Nieśmiertelnie głośny las tylko to potwierdzają. Ale oprócz Hammondowych zagrywek mamy i akustyczne wtręty, czy wreszcie zupełnie nowe instrumenty na pokładzie. Jak klarnet, którego solo w wykonaniu Grzegorza Hankusa wieńczy Substancje, które lubię. To, przy okazji, też ciekawy utwór oscylujący w warstwie instrumentalnej wokół elektronicznej psychodelii, zaś w warstwie wokalnej (bardziej melorecytacyjnej) zbliżający się do… Ulicy grupy Aya RL. Z kolei króciutka Dryfująca magia w płynie zyskuje folkowego charakteru dzięki partii fletu. A jeszcze Póki mam twarz ma gdzieś lekko jazzowy posmak w figurach pianina oraz „nerwową perkusję” i dobre gitarowe solo.
Tak, to płyta jeszcze bardziej różnorodna i zdecydowanie odważniejsza. Może trochę zbyt przydługa, ale mająca ciekawe momenty, jak Mozaika Pięknych Dusz, Póki mam twarz, czy Substancje, które lubię…