Gdy w 2017 roku, po latach grania, będzińska formacja proAge zadebiutowała pełnowymiarowym albumem Odmienny stan rzeczywistości lekko powątpiewałem w przyszłość zespołu. Niesłusznie, bowiem od tego czasu grupa nabrała rozpędu i po wydanym w ubiegłym roku MPD, w styczniu 2021 roku światło dzienne ujrzy kolejne dzieło formacji Mariusza Filoska.
4 wymiar to niespełna godzina muzyki wpisana w tylko sześć kompozycji. Tym razem artyści nie zdecydowali się wydawać – jak to miało miejsce w przypadku dwóch ostatnich płyt – dwóch krążków z różnymi wersjami językowymi. Tu poszli na kompromis nagrywając połowę albumu w naszym ojczystym języku, drugą w języku Szekspira. Ta „druga połowa” to tak naprawdę jeden utwór - chyba najdłuższy w historii grupy - prawie 29-minutowa tytułowa suita 4th Dimension. Kompozycja w zasadzie idealnie oddaje obraz aktualnej muzycznej wizji zespołu. To granie silnie osadzone w rocku progresywnym wykorzystujące jego wielowątkowość i różnorodność. Utwór iskrzy motywami, ma też, po dziesięciu minutach, klimatyczne i przestrzenne zwolnienie, w którym na tle głębokich klawiszowych teł otrzymujemy piękne gitarowe solo w Latimerowym nieco stylu. A potem następuje jeden z najciekawszych momentów tego epickiego utworu – rozpędzona rytmicznie sekwencja z pojedynkami gitary, instrumentów klawiszowych i saksofonu (na tym ostatnim dołączający do składu Mariusz Rutka), pełnymi improwizacyjnego rozmachu i – dzięki saksofonowi – jazzowego posmaku. A gdyby tego było mało, muzykom udało się też wcisnąć krótki perkusyjny popis nowego w zespole Bogdana Mikruta (kto dziś gra solówki perkusyjne na albumach?!). Utwór jest może trochę niepotrzebnie rozciągnięty i już w jego trzeciej części odczuwa się lekkie znużenie, niemniej to bardzo udany flirt formacji z tak długą i rozbudowaną kompozycją, pokazujący duży potencjał kompozytorski i wykonawczy.
A co mamy ponadto? Kilka krótszych form, choć też trudno im odmówić wielobarwności. Otwierający całość System ma od samego początku ciekawy hard rockowy riff i towarzyszące mu figury klawiszowe w quasi orientalnym stylu. Z kolei W cieniu izolacji jest chyba najbardziej przebojowy i piosenkowy. Człowiek z wysokiego zamku po klimatycznym wstępie okraszonym partią saksofonu, z czasem atakuje wyrazistym basem, „nerwowym” rytmem i ambientowymi podkładami będącymi tłem dla śpiewającego Filoska. Krótkie Sensorium jest natomiast jedyną tu balladą z ładną figurą na flecie (odpowiada za nią Małgorzata Łydka), która tworzy zgrabną harmonię z głosem śpiewającego lidera. Płytę kończy również udana, z fajną gitarową solówką gościnnie tu pojawiającego się Jana Mitoraja (Osada Vida), Wyspa czasu.
Album niewątpliwie podąża muzyczną ścieżką rozpoczętą na MPD, kiedy to do grupy dołączył Krzysztof Walczyk. Jest go tu mnóstwo pod różnymi postaciami – od Hammondowych, oldschoolowych zagrywek po bardziej nowoczesne rozwiązania. Z drugiej strony to w dalszym ciągu muzyka gitarowa z ciekawymi wtrętami saksofonu i fletu, zapewniającymi odpowiednio jazzowe i folkowe smaczki.
Nieodłącznym elementem stylu grupy jest oczywiście śpiew Filoska, pełen specyficznej ekspresji, wzniosłości i emfazy. Wolę go wszakże śpiewającego po polsku i wolałbym, żeby tytułowy utwór był spójny językowo z całością. Istotne dla proAge zawsze były teksty. Tak jest i tym razem. W promocyjnej notce napisano dość enigmatycznie, że pomagają zrozumieć czym jest kubek kawy w nieodpowiednim momencie i co to w ogóle znaczy nieodpowiedni moment? Kluczem dla nich jest „czas”, do którego Filosek w znany sobie poetycki i specyficzny sposób odnosi się w różnych płaszczyznach.
Cóż, fajnie że zespół wykorzystuje swoje „nowe otwarcie” sprzed trzech lat. To z pewnością ich najbardziej dojrzała płyta.