Michał Pakulski to gitarzysta, kompozytor, aranżer, producent, muzyk sesyjny, ale też i dziennikarz muzyczny, który 2 września oficjalnie zadebiutuje swoim solowym albumem. The Road jest owocem jego siedmioletniej pracy, bowiem to w 2009 roku zrodził się pomysł na nagranie tej płyty. Album jest też swoistym podsumowaniem jego muzycznej, trwającej już siedemnaście lat, drogi. Każda kompozycja odnosi się ponoć do konkretnych zdarzeń z życia artysty, czyniąc krążek bardzo osobistym.
Z czym mamy do czynienia na The Road? Z ośmioma kompozycjami (a w zasadzie siedmioma, wszak rozpoczynający całość Memories jest niespełna minutowym drobiażdżkiem) wpisanymi w ledwie 25 minut muzyki. I bardzo dobrze, to jeden z plusów tego wydawnictwa. Pakulski nie przeładowuje materiałem i nie pozwala się znudzić współczesnemu, niezbyt cierpliwemu słuchaczowi. Tym bardziej, że na The Road obcujemy z instrumentalnym graniem gitarowym. Kompozycje są zwięzłe, treściwe, z drugiej strony dużo się w nich dzieje. Najlepiej obrazuje to już pierwszy właściwy numer – Pain – wykorzystany zresztą do promocji płyty. Żywy, energetyczny, wręcz rozpędzony, z hardrockowym riffowaniem, z solowymi popisami, ale też ze zmianami tempa, w tym ze skomplikowanymi podziałami rytmicznymi. W tym między innymi przejawia się bardziej progresywny charakter muzyki Pakulskiego. Ten wydaje się przekonujący zarówno w bardzo sprawnie zagranych solowych formach, jak i mocnym riffowaniu. I nie przeszkadza to, że czasami (patrz tytułowy The Road) niektóre zagrywki jakbyśmy już gdzieś słyszeliśmy. W wolniejszym 13th Planet gitara jakby prowadzi linię wokalną (ten numer, podobnie jak Two Poles, mógłby być tradycyjną piosenką), słychać też tu u muzyka spore zamiłowanie do bluesa. A że odnajduje się w jeszcze bardziej klimatycznych tematach pokazuje balladowy, szczególnie w pierwszej części, For The Rest Of My Life oraz następujący po nim Lullaby. Delikatna kołysanka, stworzona dla syna artysty, zwraca uwagę gitarką w lekko… Borysewiczowskim stylu. Po przeciwległej stronie jest jeszcze Supernova kończąca album, prawdziwy rocker podkreślający różnorodność albumu.
Cóż, nie jest to album odkrywczy (można tu sypać inspiracjami od Satrianiego do Becka), jednak w swojej kategorii może zaciekawić. Choćby jeszcze bardzo wyrazistą sekcją rytmiczną (spora rola basisty Łukasza Jana Jóźwiaka i perkusisty Michała Szpotakowskiego) oraz solidną produkcją i brzmieniem.