Mam ogromny szacunek do Metusa, czyli tak naprawdę Marka Juzy, absolutnego kreatora tego projektu, za to, że od paru już lat, z dala od wielkiego rozgłosu, muzycznego blichtru, oddaje się swoim ukochanym i do tego wcale niełatwym dźwiękom. A co najważniejsze, jest w tym autentyczny i przede wszystkim rozpoznawalny. Od pierwszego do ostatniego dźwięku. Tak jest i na tym albumie, choć to płyta inna od dotychczasowych i kto wie, czy nie najlepsza w jego dotychczasowym dorobku. Co jest tego przyczyną? Odpowiedź jest prosta. Metus, nie porzucając na krok swojej „rozpoznawalności”, stał się bardziej przystępny, tworząc najzwyczajniej piękne piosenki.
Spokojnie. Dalej mamy tu ten mroczny klimat, tworzony przez głęboki, ciemny, eldritchowski głos Juzy i monumentalne kompozycje. Jednak album, na który składają się dwie płyty, nie sprawia wrażenia jakiegoś kolejnego gotyckiego misterium, czy gotyckiej mszy, lecz dokładnie przemyślanej, bardzo osobistej płyty, pełnej wielu nastrojów, melodii ale i, jak na Metusa, żywszej rytmiki.
Posłuchajcie zresztą Marzę o prawdziwym domu (I Dream Of My Authentic Home), czy tytułowego Poza czas (Out Of Time). Gwarantuję wam, że od ich kapitalnych melodii po prostu trudno wam się będzie uwolnić. Bo to pieśni, które wśród trochę romantycznych gotów, powinny zrobić niemałe zamieszanie. A przecież jeszcze wcale im nie ustępuje Gdzie… tylko Ty (Where… Only You), bądź When The Wind Blows, posępnie kroczący w prawie doomowej konwencji.
Być może Krzysztof Lepiarczyk, Grzegorz Bauer, Krzysztof Wyrwa, Marcin Kruczek, czy Piotr Bylica, pojawiający się tutaj gościnnie (niektórzy nie pierwszy raz na albumach Metusa), w jakimś sensie odcisnęli swoje piętno na tych krążkach (przypominam, że wspomniani artyści związani są z takimi zespołami jak Loonypark, Moonrise, Nemezis, Millenium). Bo chwilami album brzmi… nawet progresywnie!
Sporą atrakcją Out Of Time jest publikacja materiału na dwóch płytach. Na jednej zawarto utwory w języku angielskim, na drugiej (Poza czas), w języku polskim. Powie ktoś: ale to już było. Pewnie że tak. Tylko że Juza nie poszedł na łatwiznę i nie tylko zmienił język poszczególnych kompozycji, ale także ich budowę, aranżacje, a nawet linie melodyczne. I tak wersje z Out Of Time mają w sobie więcej zadziorności od bardziej stonowanych, pełnych uroczych dźwięków wiolonczeli, interpretacji z krążka Poza czas. Wspomniany już I Dream Of My Authentic Home został okraszony mocnym gitarowym riffem, przypominającym Lacrimosę z okresu jej najpiękniejszych płyt, choćby Elodii.
Cóż, piękna to płyta, bo o miłości…
…Out of time
oh my lady
still in love
both so happy
cos our love
is what will be guiding us
out of time…