Byłem na tym koncercie. 20 kwietnia 2011 na deskach Teatru Śląskiego przed gwiazdą – Pendragonem – wystąpili najpierw Wojciech Hoffmann z zespołem, potem właśnie Strawberry Fields. Ciekawy zestaw – każdy wykonawca z nieco innej półki, więc o monotonii mowy nie było. I w efekcie otrzymaliśmy trzy bardzo interesujące występy.
Koncert Truskawkowych Pól trwał niecałe 80 minut; oprócz repertuaru z jedynej jak na razie płyty „Rivers Gone Dry” (odegranej prawie w całości, zabrakło jedynie „Moon”) dostaliśmy nowy utwór „Problem”; na bis zaś były dwa utwory z repertuaru Satellite i jeden Collage. Czyli bez większych niespodzianek.
Niespodzianek nie było też co do samej muzyki. Po dwóch latach od premiery do piosenek z „Rivers Gone Dry” naturalną siłą rzeczy wkradło się trochę aranżacyjnych zmian, do tego doszedł nowy członek zespołu – Michał Kirmuć wygląda trochę jak Kudłaty ze „Złota dla zuchwałych”; według metryczki płyty gra na gitarze, choć jak dla mnie wyglądało to bardziej na syntezator gitarowy (co znając zamiłowanie Kirmucia do ejtisowej elektroniki, jest bardzo prawdopodobne). Choć za pudłówkę, z całkiem dobrymi efektami, też chwytał. Trochę zmieniono tonację w kompozycjach Satellite i Collage, by Robin łatwiej się śpiewało.
Niespodzianką nie było chyba też to, że był to bardzo udany koncert. Bardziej piosenkowe, chwytliwe utwory, jakie Szadkowski stworzył dla Strawberry Fields, na żywo wypadły bardzo fajnie. Dużo ładnych melodii, elektroniczne rytmy ogrywane żywą perkusją, ładne solówki Sarhana (okazjonalnie udzielającego się także w chórkach), to bardziej pod Rothery’ego, to bliżej Gilmoura, gitara to bardziej rytmiczna, przycinająca, to wygrywająca ciekawe riffy, to właśnie wchodząca w melodyjne partie solowe… Do tego Robin, mimo widocznego zwłaszcza na początku onieśmielenia (pewnie obecnością kamer), bardzo ładnie uzupełniała całość swoim głosem: to bardziej uczuciowo, nastrojowo, to bardziej dramatycznie (zwłaszcza w zadedykowanym ś.p. Tomaszowi Dziubińskiemu „Is It Over”). Szczególny plus – za bardzo ciepłe, klimatyczne interpretacje „Don’t Walk Away In Silence” i „Living In The Moonlight” (zresztą pod koniec koncertu Marta wyraźnie się rozkręciła). Już kiedyś pisałem o tym: może tak nowe wcielenie Satellite z Robin przy mikrofonie?…
Od strony realizacji technicznej: niestety, nagminnie pojawia się coś, co psuje odbiór – kamerzyści włażący sobie nawzajem w linię strzału. Co zresztą przeszkadzało i w trakcie koncertu: patrzymy na wokalistkę, którą nagle zasłania tłusty tyłek kamerzysty – bo facet musiał sobie złapać dobre ujęcie… Przy innych koncertach (np. oglądany ostatnio przeze mnie DVD Landmarq – z tego samego Teatru Śląskiego, realizowanego przez tą samą ekipę) udawało się tego uniknąć – tu panoszący się po scenie kamerzyści drażnią. Dużo mniej drażnią okazjonalne problemy z montażem (w sensie, że Sarhan gra solo na gitarze, a na ekranie przez kilka sekund podziwiamy zbliżenie na klawiszowca) – pojawiają się na szczęście bardzo sporadycznie.
Dodatków nie ma za wiele. Długi wywiad z Wojtkiem Szadkowskim, ciekawie i obszernie opowiadającym o kulisach powstawania zespołu i repertuaru Strawberry Fields, o tym, jak natrafił na wokalistkę, o podejściu Szadkowskiego do komponowania. Mniej obszernie wypowiada się (nieco spięta – wywiad przeprowadzono przed koncertem) Robin. Do tego obszerna galeria zdjęć (jeden długi pokaz slajdów).
Bardzo fajna pamiątka z bardzo fajnego koncertu. Jak najbardziej polecana.