Dziwna to płyta. Niby składanka, ale chaotyczna. Spora część tej płyty to utwory singlowe – jednak małe płyty zespołu potraktowano tu dość wyrywkowo. Są też utwory z pierwszych trzech płyt Pink Floyd – ale wybór jest znów mocno przypadkowy.
Pierwszy singel Floyd to było „Arnold Layne” / „Candy And A Currant Bun”. Na “Relics” trafił tylko ten pierwszy. Zabrakło drugiej strony – bynajmniej nie gorszej, psychodelicznej, zwariowanej piosenki. OK – mamy za to opowieść o znajomym Watersa, który nocami kradł suszącą się na sznurach dziewczęcą bieliznę. Z drugim singlem – „See Emily Play” / „Scarecrow” – sprawa jest prostsza, bo w tym przypadku strona B trafiła na debiutancki album grupy. Oba przebojowe – i ważne w karierze zespołu – utwory to zgrabne, psychodeliczne piosenki, w których nie brakuje wszystkiego, co kojarzymy z szalonym Sydem Barrettem i jego sposobem gry na gitarze: pogłosy, ślizganie zapalniczką Zippo po strunach, przeróżne dziwne odgłosy, sprzężenia, zniekształcenia… Plus zwarte, chwytliwe, przebojowe melodie.
Dziwna sprawa jest z trzecim singlem – „Apples And Oranges / Paintbox”. Z niego trafił na „Relics” tylko utwór z B strony, zgrabna, nieco beatlesowska, chwilami jakby inspirująca się też The Who, piosenka Wrighta „Paintbox” (słabsza jednak od „Remember A Day”, nie mówiąc już o karygodnie niedocenianej „See-Saw” – dla piszącego ten tekst utworu nr 2 w dorobku Richarda Wrighta). Tymczasem strona A wypadła całkiem intrygująco. „Apples And Oranges”, ostatni singel PInk Floyd autorstwa Barretta, zdradza inspirację Syda The Beatles – nie tylko w harmoniach wokalnych, ale także w samej konstrukcji utworu. Był to pierwszy singel Pink Floyd, który nie trafił na listy – za co Roger Waters obwiniał producenta, Normana Smitha, który jego zdaniem schrzanił produkcję.
Czwarty singel zespołu to w ogóle była dziwna rzecz. Na A stronę trafiła kompozycja Wrighta „It Would Be So Nice” – mało reprezentatywna dla zespołu i generalnie bardziej pasująca jako wypełniacz na stronę B małej płytki, nielubiana przez zespół (zwłaszcza Watersa i Masona). A na stronie B zespół schował małe arcydzieło. „Julia Dream” Watersa to – oczywiście – ballada. Z bardzo subtelnym, eterycznym, nieziemskim brzmieniem melotronu. Z intrygującym tekstem o śmierci. I debiut Davida Gilmoura na płycie Pink Floyd. Na szczęście tym razem odpowiedzialni za repertuar „Relics” popisali się i na płycie mamy utwór ze strony B.
Piąty singel grupy to znów był debiut. „Point Me At The Sky” to debiut spółki kompozytorskiej Roger Waters – David Gilmour. Znów, podobnie jak dwie poprzednie płytki nie odniósł sukcesu, więc grupa zadecydowała o rezygnacji z wydawania małych płytek w rodzimej Wielkiej Brytanii i single zespołu od tej pory ukazywały się tylko w Stanach Zjednoczonych – aż do roku 1979 (wszystkie powyższe opisy dotyczą singli brytyjskich – amerykańskie różniły się zawartością, były też wydawane płytki z utworami z albumów zespołu, których w UK nie było wcale; zresztą np. Francuzi z „More” wykroili bardzo popularny singel „The Nile Song” / „Ibiza Bar”). Obok „It Would...” to najmniej znany singlowy utwór grupy. Trochę niesłusznie: całkiem udana piosenka łączy w sobie łagodną, nieco psychodeliczną, balladową nastrojowość z cięższym, przypominającym nieco „The Nile Song”, kontrastowym fragmentem. Na „Relics” trafiła za to B-strona tej płytki. Jedyny singel Floyd podpisany przez cały zespół. „Careful With That Axe Eugene” zaczyna się łagodnymi dźwiękami organów i monotonną partią gitary basowej i stopniowo narasta. A w kulminacyjnym momencie pojawia się nagle wtopiony w warstwę muzyczną wrzask Watersa. Potem utwór powoli się wycisza… „Careful…” (według jednej wersji poświęcony grasującemu wtedy po Londynie szaleńcowi, w innej wersji – bratu Jerry’ego Garcii z The Grateful Dead, który kiedyś obciął sobie siekierą palce) – to jeden z najbardziej zapadających w pamięć utworów zespołu. I stały punkt repertuaru koncertów Pink Floyd na wiele lat.
Reszta tej płyty to nagrania wybrane z płyt zespołu. Z debiutu słusznie wybrano „Interstellar Overdrive” – bardzo ważny dla Pink Floyd AD 1967, ale „Bike” – zamykające i „Relics”, i debiut – można by zamienić na „Astronomy Domine” chociażby; dałoby to lepszy obraz debiutanckiej płyty zespołu. Z „A Saucerful Of Secrets” trudno wybrać jeden reprezentatywny utwór – ta płyta to jedno z najbardziej eklektycznych dokonań w historii zespołu, padło na „Remember A Day” – OK, choć ciut lepsze byłoby w tym miejscu „Set The Controls...”, bardziej reprezentatywne dla przejściowego okresu poszukiwań i eksperymentów, w jaki Pink Floyd wkroczył w roku 1968. Z „More” trafiły się dwie kompozycje otwierające – i tutaj trudno mieć jakieś zarzuty, bo i „Cirrus Minor”, i „The Nile Song” to piosenki udane i nieźle oddające atmosferę płyty „More”.
Jest jeszcze kompozycja premierowa, choć niezupełnie. „Biding My Time” można było często usłyszeć na koncertach zespołu. Tu trafiła się wersja studyjna: całkiem interesująca, jazzująca ballada, z solem Wrighta na puzonie.
W sumie EMI Starline samo chyba nie było pewne, co właściwie chciało na tej składance osiągnąć. Jako Pink Floyd 1967-1969 w pigułce ta płyta raczej zadania nie spełni, za dużo tu elementów przypadkowych, trochę za dużo ważnych utworów brakuje („Astronomy Domine”, „Candy And A Currant Bun”, „Apples And Oranges”, „Set The Controls For The Heart Of The Sun”). Jako wybór singli też się nie sprawdza – z każdej małej płytki zespołu wydano jeden utwór, a wybór był nie zawsze słuszny; na oficjalne wydanie części nagrań fani musieli czekać do lat 90. Powstała całkiem fajna, choć chaotyczna i przeznaczona raczej dla zaprzysięgłych fanów pozycja.