Sobota z SBB – odcinek XXXI. Dziś specjalny, premierowy odcinek.
Od roku 2002 SBB regularnie co dwa-trzy lata dostarczało słuchaczom nowy album. Od czasu „The Rock” zespół, w przeciwieństwie do wielu grup o podobnym stażu, zwiększył jeszcze tempo: „Skałę” i „Iron Curtain” dzieliło raptem piętnaście miesięcy, w trzy lata po „The Rock” mieliśmy już „Blue Trance” – a w niespełna półtora roku później pojawił się kolejny album, zatytułowany po prostu „SBB”.
Nietypowy to album. „SBB” zarejestrowano w duecie – płytę tworzyli i nagrywali tylko Lakis i Józef, tworząc najpierw krótkie, improwizowane fragmenty, a potem przetwarzając je i rozbudowując. Do tego album ten jest na dobrą sprawę jedną, zwartą, 78-minutową formą muzyczną, złożoną z szesnastu części. Poszczególne fragmenty płyty są jak swoisty „przelot” przez całą historię zespołu (co jeszcze podkreślają krótkie notki muzyków zawarte w książeczce) – od pierwszych wspólnych prób w piwnicy, przez współpracę z Niemenem, próby zaistnienia na rynkach muzycznych Europy Zachodniej, rozstanie, powrót na scenę aż po czasy obecne; jest utwór poświęcony muzom – życiowym partnerkom muzyków, jest utwór poświęcony tym wszystkim, którzy mieli swoje miejsce w historii SBB, a których już nie ma… Nie ma żadnych piosenek, żadnych tekstów – jedynie w części nagrań pojawiają się wokalizy Skrzeka. Zresztą, po bliższym przyjrzeniu się płycie, w zasadzie trudno znaleźć i wyodrębnić z całości zapadające w pamięć, chwytliwe melodie – SBB wyraźnie postawiło tu na klimat, na operowanie nastrojami. Dodajmy do tego zdecydowanie najbardziej udaną okładkę od czasów „Mementa” i efektowną oprawę graficzną książeczki.
„Piwnica” i „Niemen” to zgrabne, instrumentalne, powoli rozwijające się utwory, z fajnymi, stonowanymi, „atmosferycznymi” partiami gitarowymi, z efektownymi inkrustacjami Minimooga, z ciepłymi klawiszowymi dodatkami, ze zgrabnym podkładem sekcji. „Bunkry wiedeńskie” to z kolei spokojne, klimatyczne granie, trochę w klimacie „Don’t Look Back” z „Nastrojów”. „74”, dla kontrastu, to dynamiczne rockowe granie, z solidnym riffem i wyeksponowanymi partiami gitary. „Zwątpienie Lakisa” opiera się na stonowanej gitarze i łagodnym, minorowym klawiszowym podkładzie. W „Aries” duet wkracza na tereny… Pata Metheny’ego – za sprawą charakterystycznej partii gitary i nastroju całości. Mocno ilustracyjny charakter mają „Urodziny w Roskilde” – pozbawione rytmu, oparte na nieco „mgławicowych” brzmieniach syntezatorów, wokalizach i ozdobnikach perkusjonaliów. Ładną, gitarową miniaturkę mamy w „Rozstaniu”. Wybrana do promocji całego albumu „Ameryka” to przede wszystkim ładna, klimatyczna solówka gitary, klawiszowe dodatki, wokalizy i solidny, „osadzony” podkład sekcji rytmicznej. „Nowy wiek” płynie sobie powoli, czarując słuchacza wokalizami i wysmakowanymi partiami gitary. Fortepianowo-syntezatorowo-gitarowy „Lot nad Chicago” sprawia wrażenie jakby nie do końca rozwiniętej kompozycji: jest całkiem udany, acz jakby trochę niedokończony, urywa się w pół taktu. W „Segedzie” dominują stonowane, ciepłe syntezatory. „Muzy” to jakby powrót do jazzującego grania spod znaku Pata Metheny’ego; swoistą kontynuacją tego utworu jest „Memento”. „Zaufanie” to zgrabne połączenie moogowych odlotów Skrzeka i nastrojowej partii gitarowej Lakisa. Na koniec mamy zaś najbardziej nietypowy utwór na całej płycie: 11-minutowe „Requiem”. Luźna, aleatoryczna, rozimprowizowana forma, nasycona niesamowitym, ponurym klimatem, oparta głównie na połączeniu minorowych, klawiszowych improwizacji i perkusyjnych ozdobników.
Wspaniale, że SBB ciągle potrafi swoich fanów zaskoczyć. Że zespół ciągle poszukuje, ciągle eksperymentuje. Choć nadal jestem zdania, że najlepszą płytą studyjną SBB po „Memencie z banalnym tryptykiem” pozostaje „The Rock” – „SBB” to pozycja niezwykle udana i bardzo wciągająca. Wymagająca wielu przesłuchań, powolnego smakowania – i na pewno wielu przesłuchań warta. Niewątpliwie bardzo mocny kandydat do ścisłej czołówki podsumowań roku 2012.
Za tydzień – odcinek XXXII. Czyli wizyta w mieście N.