Niewykorzystane okazje się mszczą. Zmarnowana została okazja na wielki powrót klasycznego Yes, to zespół z uporem godnym lepszej sprawy po raz kolejny postanowił nagrać nowe 90125. Odszedł znowu Wakeman, a oficjalnym członkiem składu został Billy Sherwood, fumfel Chrisa, który przez ileś lat kręcił się wokół Yes (był już przymierzany do roli wokalisty Yeswest po odejściu Jona do ABWH) i który wśród fanów zespołu dorobił się złośliwego określenia „Trevor Rabin dla ubogich”. To on wraz z Chrisem napisał większość materiału na Open Your Eyes. Ale odpowiedzialność za to, że ten materiał został wydany jako płyta Yes, leży po stronie „starych” muzyków zespołu, zwłaszcza Chrisa, który nie mógł się pogodzić, że zespół nie jest tak popularny jak w poprzednich dekadach, i któremu się ubzdurało, że sposobem na zdobycie popularności pod koniec lat 90. jest nagranie albumu w stylu komercyjnego pop-rocka z początku lat 80. Tak, sukces Cyferek naprawdę był dla Yes zatrutym owocem.
Jako się rzekło, Open Your Eyes to kolejna próba odzyskania popularności i pozyskania nowych fanów bardziej komercyjnym albumem. Jako się rzekło, próba skazana na niepowodzenie nawet gdyby repertuar był na poziomie 90125 – w epoce Oasis, Radiohead i Massive Attack płyta w stylu AOR z początku lat 80. była bolesnym anachronizmem. A na poziomie 90125 nie był. Z drugiej strony, nie jest to aż tak zła płyta, za jaką czasem jest uważana – inaczej niż Union, da się jej wysłuchać bez bólu uszu. Tytułowy singiel, gdyby go przenieść w lata osiemdziesiąte, mógłby stać się całkiem sporym przebojem. Nie ma tu kompozycji, których zespół powinien się wstydzić – większość (Universal Garden, No Way We Can Lose, Fortune Teller, Wonderlove) to taki „Yes środka” – utwory nie za długie, nie za bardzo skomplikowane melodyczne i aranżacyjnie, ale z jakimiś haczykami (czy to harmonia wokalna, czy to jakaś partia instrumentalna w tle), no i jednak pod względem brzmienia nie pozostawiająca wątpliwości, jakiego zespołu słuchamy. To nie są złe kawałki i jako wypełniacz spełniłyby swoją rolę – gdyby oprócz nich były jakieś lokomotywy, jakieś nagrania, z powodu których płytę się zapamiętuje. Otóż na Open Your Eyes takich nie ma - może poza króciutkim akustycznym From The Balcony. Howe twierdził, że jest to płyta niedopracowana – i chyba miał rację. Gdyby zespół się tak bardzo nie spieszył, album mógłby być przynajmniej na poziomie Laddera.
Aha, ostatni utwór tak naprawdę trwa jakieś sześć minut – reszta to ambientowe dźwięki (coś jak szum morza na Harbour of Tears Camel) z wplecionymi motywami z innych nagrań z płyty.