Z "klasycznymi" zespołami rockowymi jest trochę podobnie, jak z naszą reprezentacją piłkarską. Wierni fani, których jest coraz mniej, liczą wciąż na to, że idole będą grali tak dobrze jak w złotych latach 70. Rzeczywistość najczęściej pozbawia złudzeń, choć czasami dokonania naszych ulubieńców pozwalają mieć iskierkę nadziei...
Reaktywacja Yes w oryginalnym składzie wydawała się być jedną z większych niespodzianek tej dekady. Anderson, Howe, Squire, Wakeman i White pogodzili się tym razem z własnej woli, deklarując chęć spojrzenia na swe dokonania z perspektywy lat i stworzenia na tej kanwie czegoś nowego. Dwa studyjne utwory na Keys To Ascension i cała druga płyta albumu Keys To Ascension II były efektowną demonstracją. Takiej witalności, dynamiki, tylu pomysłów nie widzieliśmy od dawna. Jeszcze przed wydaniem KTA2 zespół opuścił Rick Wakeman. Z początku nie podawał żadnych powodów, później w kilku wywiadach podał kilka różnych... Pod naciskiem wytwórni płytowej, która chciała "piosenek do radia" Yes nagrał płytę Open Your Eyes, już z nowym klawiszowcem, niejakim Billym Sherwoodem. Billy, co warto wspomnieć miał być wokalistą Yes po 1988 roku, gdy Anderson odszedł do "konkurencyjnego" ABWH. Zaskoczeni przez wytwórnię muzycy nie mieli nowego materiału i wykorzystali kompozycje duetu Squire/Sherwood. Wyszła płyta dosyć przeciętna, daleka od ambicji Keys.... Wkrótce Sherwood ponownie zmienił swoją rolę w zespole - teraz jest gitarzystą, do klawiszy zaiadł 34-letni obecnie Igor Koroszew.
Yes słynie z długiego przebywania w studiu. Nie inaczej było i tym razem. Pierwsze wieści o nagrywaniu nowej płyty nadeszły w listopadzie 1998, ostateczne miksy ukończono siedem miesięcy później. Producentem został dosyć nieoczekiwanie Bruce Fairbairn, znany w rockowym światku z płyt Kiss, Bon Jovi oraz Cranberries. Album miał być tym razem dziełem całego zespołu, zaś długa sesja nagraniowa wzbudzała apetyty fanów...
Pierwszy utwór, Homeworld. Powoli z mroku wyłaniają się dźwięki klawiszy, dzwonków, szum ptaków. Gitara. Głos Jona Andersona. Uniesienie, radość, zapał. Nothing can take us far enough Emotion... far enough together Toż to prawie sequel Awaken! Włosy stają na głowie. Refren sprawia już nieco banalniejsze wrażenie, trochę za bardzo popowe te chórki. Nagle kolejna niespodzianka - organy Hammonda! Ostatni raz taki instrument pojawił się na płycie Yes... w 1971 roku. Koroszew daje nam tutaj przedsmak swoich możliwości. Homeworld kończy się dwuminutową kodą. Koroszew i Anderson. Fragment pełen nostalgii, nadziei, miłości... Następna piosenka It'll be a good day jest słabsza, szablonowa, jakby wyjęta z "OYE".
Prezentując Lightning Strikes Piotr Kaczkowski zapowiedział: "Czeka państwa szok". Oj tak. Zaczyna się niby bossanovą, niby ścieżką dźwiękową wodewilowej komedii. Potem wchodzi gitara i radosny wokal Andersona. Przy ok. 50 sekundzie, szczęki opadają. Tak jednoznacznie tanecznego kawałka Yes jeszcze nie nagrał, nawet na 90125. Mocno zaznaczony rytm, hitowa melodia, sporo bajerów brzmieniowych. Mam nadzieję, że będzie to spory przebój i przyciągnie do Yes nowych fanów...
Pamiętacie We Have Heaven? Króciutki latynoski Can I nawiązuje do utworu z "Fragile", ot miły przerywnik. Następny Face To Face jest pełny ciekawych pomysłów, trochę jednak... za wolno został zagrany. If Only You Know to piękna Andersonowska ballada, chyba najbardziej niedoceniana przez fanów piosenka z tej płyty. Kolejny To Be Alive zaczyna się egzotycznym brzmieniem sitaru (jak ongiś It Can Happen) no i niestety początek jest z tego najlepszy. Finally zostało skomentowane przez kogoś "Yes gra Asię". Wokal Andersona na początku przypomina drugą część Order of the Universe z płyty ABWH i faktycznie Wetton nie miałby problemu z zastąpieniem go. Porządne ostre rockowe granie, a na końcu zwolnienie tempa. Dosyć rockowy jest też następny The Messenger. New Language, drugi dłuższy utwór na płycie, to przede wszystkim popis instrumentalistów. Grają po prostu kosmicznie. Sama kompozycja nie jest najwyższych lotów, trochę się "rozlatuje". Płytę wieńczy Nine Voices. Anderson przy akompaniamencie akustycznej gitary Howe'a. Niesamowite zakończenie ostatniej płyty Yes w tym tysiącleciu.
Teraz bardziej ogólne wrażenia. Brzmienie jest świetne, a instrumentaliści zachwycają. Szczególnie Koroszew z wielką klasą zastąpił Wakemana. Potrafi się wpasować w utwory, świetnie mu się współpracuje z Howe'm (jeśli ktoś lubi Sign Language z "KTA2" - jest tutaj trochę takich fragmentów). Z Andersonem jest różnie. Czasami zachwyca, czasami wygląda na nieco znużonego. Mimo to, płyta byłaby świetna, gdyby nie... kompozycje. A z nimi jest kiepsko. Czasami przez cały utwór grane są dwa, trzy motywy, ubarwione wprawdzie do granic możliwości, ale to nie skrywa ubóstwa w sferze pomysłów kompozycyjnych. Osobną sprawą jest kwestia obecności w zespole Billy'ego Sherwooda, który chyba niewiele wnosi dobrego, a kilka bardziej idiotycznych (tj. jakby żywcem wyjętych z Open Your Eyes) patentów pochodzi niewątpliwie od niego.
Jeśli mógłbym porównać The Ladder do innych płyt Yes, nieoczekiwanie najbliższe będą Union i ABWH. O dziwo jednak to wszystko co na tamtych płytach denerwowało, tutaj jest niewidoczne. Na pewno jest to album warty wysłuchania i powracania doń. Nie chwyci od razu, tak jak Close To The Edge, ale i nie odrzuci, jak OYE.
Wymyślając sobie tę recenzję miałem nadzieję na piękną analogię. Oto polska reprezentacja awansowała do finałów Mistrzostw Europy, podobnie Yes pokazał pazury i wrócił na rockowy Panteon. Niestety piłkarze się nie popisali, niemniej jednak The Ladder nie jest porażką. No dobrze. Niech będzie remis. Ze wskazaniem.