Już od lat Francja 70. była tym krajem, w którym muzyka o potężnym brzmieniu, skomplikowana, w oczywisty sposób kojarząca się z King Crimson ery 1972-74, ale i przejmująca elementy od zespołów avant-progowych, rozwijała się wyjątkowo dobrze. Niestety, płyty takich zespołów jak Shylock, Tiemko czy Arachnoid należną sobie sławę zyskały dopiero na fali odrodzenia zainteresowania rockiem progresywnym na początku lat 90., kiedy to wiele młodych grup, zwłaszcza ze Szwecji, poszło ich śladem, a niektóre z nich – w szczególności Änglagård – osiągnęły efekty zapierające dech w piersiach. W ciągu ostatnich paru lat pałeczkę przejęło kolejne pokolenie zespołów znad Sekwany i Loary. Największy rozgłos z nich zdobył – jak dotąd – NeBeLNeST, zespół Taal, o którego debiutanckiej płycie chcę napisać, kryje się nieco w jego cieniu. A chyba niesłusznie, bo album to niezwykle mocny i – mimo zauważalnych wpływów – zaskakująco dojrzały.
Taal jest zasadniczo kwartetem w klasycznym dla rocka progresywnego zestawieniu (gitara, bas, klawisze, perkusja), ale na płycie pojawia się szereg gości, grających na wszelkiego rodzaju instrumentach dętych (flety, saksofony, klarnety) i smyczkowych. Dzięki temu brzmienie jest nie tylko potężne, ale i niezwykle bogate, a komplikacji melodycznej i rytmicznej towarzyszy rozmaitość aranżacyjna. Płyta zawiera ponad 68 minut muzyki, podzielonych na dziewięć utworów. Pominąwszy sekwencję Ragtime / No Way / Mister Green, opartą na katarynkowym rytmie i utrzymaną w trochę zwariowanym klimacie, w największym stopniu kojarzącym się z dokonaniami niektórych zespołów nurtu Rock In Opposition (No Way i Mister Green to jedyne piosenki na płycie, o ile można to określenie potraktować tak pojemnie), płytę wypełniają głównie długie, rozbudowane, skomplikowane formalnie i aranżacyjnie utwory, w tym aż trzy ponaddziesięciominutowe. Już pierwszy, najdłuższy, piętnastominutowy Barbituricus, jest doskonałą kwintesencją stylu Taal. Wielowątkowa kompozycja o strukturze ronda, gdzie główną osią konstrukcyjną jest motyw wygrywany na początku przez Gabarda, później wielokrotnie przetwarzany, natomiast prawdziwa zmienność nastrojów i barw panuje wśród motywów pobocznych: od bukolicznego, „renesansowego” chórku, poprzez momenty o wręcz heavy-metalowej dynamice, po fragmenty, gdzie instrumenty dęte budują nastrój podniosły niemal jak na „Atom Heart Mother” (nawiązań do klasyki rocka progresywnego na tej płycie zresztą można znaleźć więcej – można się dosłuchać cytacików i z The Nice, i z Yes, i z King Crimson). Godnymi następcami rozpoczynającego nagrania są Coornibus (piękny wstęp z silnie wyeksponowaną partią fletu kontrastujący ze zdecydowanie ostrzejszą drugą częścią) i pełen dramatycznego napięcia Flat spectre. Po wspomnianym interludium Ragtime / No Way / Mister Green, po Mister Grey z „marszowymi” dźwiękami perkusji na początek i niezwykle urozmaiconymi partiami Gabarda w środku, album kończą znów dwa długie nagrania, z czego na wyróżnienie zasługuje zwłaszcza Super flat moon – najważniejszy chyba obok Barbituricusa fragment płyty. Oprócz elementów znanych z poprzednich utworów (potężne brzmienie, rozbudowana konstrukcja, bogate instrumentarium – w tym utworze wybijają się instrumenty smyczkowe) na szczególną uwagę zasługują tu partie improwizowane w stylu wczesnej psychodelii rockowej (choćby fragmenty Moonchild czy Echoes).
Niezwykły, pokazujący olbrzymie możliwości i wielką dojrzałość debiut. Dawno, chyba od czasów wspomnianego Änglagård nie słyszałem płyty w tak efektowny sposób przenoszącej starego rocka progresywnego w nowe czasy, tak imponującej potęgą i rozmachem. Debiut Taal jest już na rynku i zbiera entuzjastyczne recenzje od ponad dwóch lat, a w momencie, kiedy piszę tę recenzję, na rynek trafia następca „Mister Green”, płyta „Skymind”. Podobno brzmienie ma być jeszcze potężniejsze, a album będzie stanowić jeszcze większe wyzwanie dla słuchacza. Czekam z niecierpliwością.