Cyklicznego nieregularnika o płytach Kate Bush część kolejna.
Płyta bardzo wyczekiwana i przyjęta entuzjastycznie. Dla mnie - jednak pewne rozczarowanie (co nie przeszkodziło mi wydać kupy forsy na winyl kilka miesięcy później). Czekałem na coś w rodzaju kontynuacji "The Dreaming", a dostałem płytę taką, jakby "The Dreaming" się nie wydarzyło. Promujący całą płytę "Running up That Hill" też początkowo do gustu mi nie przypadł, zaprzyjaźniliśmy się dopiero później.
Jednak trzeba cesarzowej co cesarskie oddać. Bez względu na własne odczucia - była to jedna z najgłośniejszych płyt połowy lat osiemdziesiątych - stawiano to mniej więcej na równi z debiutem solowym Stinga, "Boys & Girls" Ferry'ego, czy "So" Gabriela. Z gwiazdy zrobiła się supergwiazda - to był naprawdę wielki sukces komercyjny w całej Europie. Artystyczny zresztą też, bez względu na zawiedzione oczekiwania recenzenta.
"Hounds of Love" zostało podzielone na dwie części, takie jak strony winyla - pierwsza część zatytułowana była "Hounds of Love", jak cała płyta i zawierała pięć piosenek, a drugą stronę wypełniała suita "The Ninth Wave" - noc pełna snów, koszmarów, która na szczęście kończy się pogodnym porankiem. Właściwie trudno to nazwać typową suitą, jest to cykl utworów. Chociaż gdyby się im lepiej przyjrzeć, to większość z nich samodzielnie raczej by nie zafunkcjonowała - "Waking The Witch", "Under Ice", "Watching You without Me" - to są części większej całości. I najlepiej całą drugą stronę potraktować jako jedną całość i broń Boże nie słuchać po kawałku. Kiedyś próbowałem to dzielić, ale nie był to dobry pomysł. Na szczęście szybko mi przeszło.
Pierwsza strona nie była wcale żadną suitą, za to z pięciu utworów cztery były singlami, w tym trzy w pierwszej dwudziestce. Nawet debiutancka płyta Pet Shop Boys nie była bardziej hitonośna. A utwory z pierwszej strony były naprawdę zacne - "Cloudbusting" i nieco szalony (proponuję pooglądać clip) "The Big Sky” to jedne z moich ulubionych utworów Kate Bush, "Hounds of Love" też bardzo lubię, a "Running…" polubiłem. Do tej pory mam pewnie problem z "Mother Stands for Comfort" . Ta kameralna, krótka piosenka nie do końca mi tu pasuje. Może miała być pewnym rozładowaniem emocji po trzech pierwszych bardzo dynamicznych utworach? Pewnie tak. A potem jest "Cloudbusting" - moim zdaniem najlepszy utwór na "Hounds of Love", też zilustrowany fenomenalnym teledyskiem, w którym wystąpił Donald Sutherland. Jest to historia inspirowana wspomnieniami Petera Reicha, a przede wszystkim aresztowaniem przez FBI jego ojca, Wilhelma Reicha.
Mimo, że nie jest to moja ulubiona płyta Kaśki (chociaż w zasadzie wszystkie płyty tej pani lubię bardzo) to akurat z tą wiąże sie najwięcej wspomnień. To była pierwsza płyta Kate Bush, którą sobie kupiłem. W ramach prezentu z okazji osiemnastki, w komisie płytowym w Gdańsku (akurat na wycieczce szkolnej byłem). To była pierwsza płyta kompaktowa w ogóle, jaką sobie kupiłem (razem z "The Sensual World"). W jednym z Wieczorów Płytowych "The Morning Fog" poszło z dedykacją ode mnie dla pewnej damy. Dotarło. Kiedy słuchałem tej płyty zadzwoniła do mnie ciotka, żeby poinformować mnie, że zdałem na medycynę - akurat leciało "Jig of Life". Jak widać wspomnień i to różnych związanych z tą płytą mam sporo.
No i chyba tyle na ten temat.
Aha, dla tego, kto chciałby zacząć swoją przygodę z muzyką lekko zakręconej Kaśki, „Hounds of Love” wydaje się najlepszym wyborem.