Kiedy byłam dzieckiem, biegnąc w noc,
Bałam się tego, co mogłoby się kryć w mroku
Na ulicy
I co szło w ślad za mną..
A teraz psy miłości polują na mnie…
Niesamowita płyta. Jak dziś pamiętam czarny krążek, z którego dane mi było posłuchać tej muzyki. Słońce zachodziło nad łąkami, pięknie odbijając się w otwartym oknie mojego pokoju, a ja popijając herbatę pochłaniałem kolejną partię jakiejś książki. Któżby to spamiętał po tylu latach, a jednak – są takie chwile, które pozostają w nas na zawsze. Ta płyta to również inne cudowne wspomnienie. Takiego wieczoru płytowego na Mazurach, gdy słowa Tomasza Beksińskiego chłonęliśmy w skupieniu, a w nas samych zaczynało kiełkować to uczucie, które jest w nas do teraz. Ale, wróćmy do Muzyki…
Już pierwsze nagranie to arcydzieło wyjątkowej urody. Przebojowy Running Up That Hill po prostu porywa. Nawet, a może tym bardziej po latach. Te ozdobniki klawiszowe, te pochody gitary, ta fascynująca gra sekcji. I na dodatek uzupełnienie w postaci znakomitych wtrąceń perkusji. A nad tym wszystkim Ona, śpiewająca o tym jak popędziłaby gdzieś, gdzie teraz nie może dotrzeć. Gdybyż tylko mogła zamienić się z Bogiem. Cóż, mógłbym tego nagrania słuchać na okrągło. A przecież – tuż obok, zaraz za chwilę, uderzeniem perkusji zaczyna się Hounds Of Love. „Oto jestem” – śpiewa Kate, a jej głos, otoczony pędzącą przed siebie perkusją i smyczkami, wygrywającymi tak cudowne pasaże, aż dreszcze przechodzą po plecach to czysta, niczym nie skażona radość. Przepiękne nagranie.
Big Sky, chyba najbardziej „gabrielowski” (tak, tak, o Petera Gabriela mi chodzi) aż pachnie na odległość Trójką Petera. Ta perkusja – jakby ktoś znowu powywalał z zestawu wszystkie talerze budzi respekt. Sam tekst, podany w świetnym zestawieniu z chórkami stylizowanymi na afrykańskie przyśpiewki wręcz rozpala do żywego. Rewelacja.
Trzy nagrania z pierwsze strony i same arcydzieła. A przecież jeszcze jest czas na Mother Stands ForComfort, wyciszone, ubrane w dźwięki od niechcenia grającego fortepianu. Albo nie mniej przebojowy i wspaniały Cloudbusting. Tak kończy się pierwsza część plyty.
Druga (w klasycznym rozumieniu) strona albumu to już zupełnie inna baśń. Tu nie ma przebojów. Melodie, przepełnione melancholią, smutkiem, radością i wręcz promieniujące poetyką wszystkie podporządkowano jednemu celowi. Artystka przedstawia nam suitę, w której utwory połączono w całość. Pojawiają się nagłe zmiany tempa, melodie zmieniają się jak w kalejdoskopie, a w tle całości docierają do nas rozmowy, szepty i inne odgłosy świata codziennego. Nie do wiary – bo w sumie całość robi nieziemskie wrażenie. Czy zatem jest to piękna, grana z akompaniamentem fortepianu ballada na początek (And Dream Of Sheep), która zawsze wgniatała mnie w fotel. Czy może zaczynający się od rzeżących smyków Under Ice (ileż to razy mówiłem sobie „You must wake up!! Get Up!!”). Albo rytmiczny (znowu patenty a’la Gabriel,) Waking The Witch (ach, te salwy perkusji w środku nagrania). Po prostu z wypiekami na twarzy wsłuchujemy się w kolejne części tego utworu, a każda nuta, każdy dźwięk pochłania nas całkowicie, aż nie sposób się ruszyć. Podniosłego nastroju nie przerywa skoczny Jig Of Life. Nie przerywa, bo po chwili Kate Bush serwuje nam monumentalny Hello Earth. Tego nagrania nie opiszę, bom za mały niestety. Bo gdy artystka śpiewa o tym jak wysiada z samochodu i widzi burze, gromadzące się nad Ameryką, to nie sposób tego skomentować żadnymi słowami. Chciałoby się za Kate krzyczeć:
Wszyscy żeglarze / ratownicy / podróżnicy / rybacy
wyjdźcie spośród fal, wyjdźcie z wody i wracajcie do domów
A ty, mała Ziemio, po prostu zaśnij…
Cóż, przed laty wydawało mi się, że Kate Bush nie nagra już tak dobrej płyty. Na szczęście moje zwątpienie nie jest jeszcze karalne. Bo zza krat byłoby mi trudno zachwycać się przepięknym albumem Aerial. Na szczęście…
I jeszcze taki – pasujący do chwili pisania recenzji cytat na koniec:
Witaj, Ziemio
Witaj, Ziemio
Jedną podniesioną ręką
Mogę Cię zasłonić
I znikniesz z pola widzenia
Nie zapomnijcie, jutro Dzień Ziemi.
Polecam, wstyd nie znać.
ps. Do recenzji użyto japońskiego cardboard sleeve. Pięknie wydanego i jeszcze lepiej brzmiącego.