- Wiesz co, ta Knight Area to nie jest nic specjalnego - powiedziałem do mojej dziewczyny. Ale zaraz dodałem - Tylko dlaczego ja tego słuchałem dzisiaj cztery razy?
Właśnie, dlaczego ja tego tak często słucham. Pewnie dlatego, że mi się podoba. Dobra, ale jeśli to ma być recenzja nie bijąca rekordów lakoniczności, wypadałoby rozwinąć nieco tę myśl. Czyli dlaczego mi się to podoba. Przypomina mi się stare przysłowie, że najbliższa ciału koszula. Bo jest to niewątpliwie płyta dość łatwa w odbiorze, niewymagająca od słuchacza zbytniego osłuchania i zaawansowania. Zespół postawił na komunikatywność, robiąc to duchu "Wielkiej tradycji Camel, Genesis, IQ i Pendragon" (tak jest napisane na takim "skrzydełku" dołączonym do płyty). Co do Camel to się zgodzę, Genesis - może, Pendragon też. IQ już raczej nie. Gdybym jeszcze miał szukać jakichś porównań to ewentualnie też holenderski i też założony przez klawiszowca, Kayak. Nie pakowałbym natomiast Knight Area do szuflady z napisem "neo-prog-rock". Z konkretnego powodu - termin ten moim zdaniem bardziej odnosi się do zespołów, które rozpoczęły swoją działalność pod koniec lat 80-tych i na przełomie lat 80-tych i 90-tych, a ich podstawowym i czasami jedynym natchnieniem było Marillion z Fishem na głosie ("On the voice - Fish!" - jak słychać na koniec "Real to Reel"). A Knight Area stara się przygotowywać swoją muzykę według sprawdzonych receptur , opracowanych jeszcze na początku lat 70-tych przez wykonawców, bez których nie obeszłaby się obecnie żadna encyklopedia rockowa, a szczególnie dotycząca rocka progresywnego.
Czołową postacią tego zespołu/projektu jest niejaki Gerben Klazinga, grający na instrumentach klawiszowych. Lubię zespoły, w których szefuje człowiek obsługujący czarne i białe. Wiadomo najczęściej wtedy, czego się spodziewać - dużo soczystych i konkretnych klawiszy i utworów z wyraźną linią melodyczną. Tutaj też tak jest. Ale gitara wcale nie jest potraktowana po macoszemu.
Ta płyta "kupiła" mnie już po kilkudziesięciu sekundach - wybrzmiał króciutki wstęp "Beyond" i rozpoczął się najdłuższy na płycie "The Gate of Eternity". Początkowo spokojny, niespiesznie rozwijający się z efektowną kulminacją. Mocne wejście. A ostatni kwadrans zrobił na mnie jeszcze większe wrażenie - trzy wyjątkowej urody utwory : "Moods Inspiring Clouds", "A New Day at Last" i instrumentalny ""Saevis Tranquillis in Undis". W międzyczasie też jest całkiem przyjemnie, chociaż już nie tak efektownie. Wyróżniają się jeszcze "Mortal Brow" z interesującym damsko-męskim dialogiem wokalnym i "Conviction", który, gdyby usunąć z niego nieco kakofoniczny wstęp, idealnie nadawałby się na singla.
Mało jest współczesnych zespołów progrockowych, którym bardziej zależy na przekazie , a nie na popisach instrumentalnych. Talent kompozytorski wydaje się w zaniku, albo jest skrzętnie (nie wiedzieć czemu) ukrywany. Na szczęście jest kilka zespołów, które nie epatują solówkami i starają się mieć coś konkretnego do powiedzenia i zagrania, np. nasz Quidam(debiut!), grecki La Tulipe Noire, niemiecki RPWL. Chociaż każdy z nich gra inaczej, założenia mają podobne - po pierwsze nie nudzić! Knight Area raczej ma zamiar dołączyć do tej grupy. Wszystko na to wskazuje. I dobrze.
Brak mi odpowiedniej opisowej oceny, wśród tych zalecanych przez Naczelnego - bo brakuje mi czegoś między płytą dobrą a bardzo dobrą . Może tak - płyta zacna , fajnie się słucha.