Na hasło “Toto” pewien mój kolega jak echo odpowiadał – “Hydra”. Sporo czasu minęło zanim dowiedziałem się o co mu chodziło. A jak się dowiedziałem, to stwierdziłem , że miał rację. Potem co prawda przyszło „Falling In Between”, ale akurat on tego krążka nie doczekał. A do tego czasu Toto nic lepszego nie nagrało.
Ja zaczynałem trochę później, bo od „Afryki”, ale „Toto IV” nie podoba mi się jako całość – tylko trzy czy cztery utwory. Za to spodobało mi się „Isolation”, które recenzje miało takie sobie.
Za najstarsze płyty grupy tak systematycznie zabrałem się niezbyt dawno, kiedy już w mniejszym lub większym stopniu znałem wszystko co nagrali później. Zasadniczo i te najwcześniejsze nagrania też jakoś po łebkach się znało – „99”, „I’ll Supply The Love”, „Hold The Line”, „Child’s Anthem” – to były wielkie przeboje i Trójka grała je dość często.
No ale przyszedł czas, kiedy wreszcie „Hydra” wylądowała w moim odtwarzaczu. Tytułowa potwora i Święty Jerzy do spółki ze Smokiem prawie mi łeb urwały, a „99” ugotował mnie na miękko. Nastrojowa „Lorraine” dopełniła dzieła zniszczenia. Nie miałem już więcej pytań. Na szczęście „All Us Boys” sprowadziło mnie na ziemię, ale dwa numery później „White Sister” ponownie wklepało mnie w podłoże. Jeszcze tylko delikatne „A Secret Love” na koniec i można płytę zacząć słuchać od początku. Co też uczyniłem.
Co takiego jest w tej „Hydrze”, że pieję nad nią hymny pochwalne jak nad jakimś Floydem, Crimsonem, czy innym rockowym arcydziełem. No bo to też jest rockowe arcydzieło. Zanim państwo zdziwią się i oburza taką kanonizacją płyty z muzyką zaliczaną powiedzmy do użytkowej, pozwólcie przytoczyć kilka argumentów w obronie. Po pierwsze – a dlaczego nie? Po drugie Lukather. To on i Eddie Van Halen wprowadzili gitarę rockową w lata osiemdziesiąte – przykład – solo w „White Sister”. Po trzecie – wsłuchajmy się jak ta z pozoru prosta muzyka jest zagrana. To nie tylko Lukather, to też znakomite, bogate aranżacje, to perfekcyjna i niebanalna gra sekcji rytmicznej, to same kompozycje, które niby ogólnie trzymają się pop-rockowej, czy AOR-owej konwencji, ale jednak ta muzyka balansuje od soulu, klimatów smooth-jazzowych aż po hard rocka i rocka progresywnego. I to wszystko zagrane jest jakoś tak lekko, bez wysiłku, swobodnie i błyskotliwie. A nie od dziś wiadomo, że jeżeli coś sprawia takie wrażenie, to zwykle ci, co to sprokurowali włożyli niemało wysiłku w to, żeby właśnie takie wrażenie sprawiało. Wyszło tak, że nie ma przebacz. Jest to album absolutnie nie do ruszenia, z żadnej strony, po prostu znakomity.
A po dwóch latach przerwy zespół znowu istnieje!