Ilość zazwyczaj nie przechodzi w jakość. Jeżeli ktoś w ciągu dwóch lat wydaje cztery płyty, w tym jeden album podwójny i razem jest tego około czterech godzin muzyki, to nie ma bata, żeby coś nie zaczęło szwankować. Czytając recenzję Krisa, byłem nieco rozczarowany jego brakiem entuzjazmu dla pierwszej części “Chińskich Pieśni”. Kiedy jednak sam tego posłuchałem, uznałem, że był nawet zbyt delikatny, bo ja bym potraktował to bardziej surowo. Pewnym wytłumaczeniem może być to, że prawdopodobnie cały cykl “Chinease Songs” powstał tak jakby “przy okazji” prawie dwa lata temu i jest jednak czymś nieco innym, niż “The Sixth Sense” czy “New Faust”. Jak wspomniałem pierwsza część cyklu nie było to coś takiego, czym by się można chwalić w towarzystwie. Dlatego po drugiej części też się niewiele spodziewałem – te bardziej piosenkowe zapędy Ilina i jego kolegów nie wzbudzały mojego entuzjazmu. Na szczęście jest trochę lepiej. Oczywiście dalej jest to piosenkowa wersja Little Tragedies, a na temat Ilina przy mikrofonie już się wypowiadałem.
Tylko “My Century's Events are Worthless…” jest to takie “pełnokrwiste” Little Tragedies – żywe, dynamiczne, pełne instrumentalnych galopad, z rozmachem. Na tym, mimo wszystko, dobra muzyka się nie kończy. “Letter To My Wife” momentami ucieka od formatu ballady w znacznie żywsze granie. Z drugiej strony zaskakująco dobre są dwa najspokojniejsze - “In the Moonlight” i “The Boat by the Bank is Only for Three…”. Pierwszy to instrumentalne interludium z gitarą akustyczną w roli głównej, za to “The Boat...” to zupełnie nietypowy utwór jak na Little Tragedies, ale za to bardzo dobry – ponad jedenastominutowa kompozycja w klimacie późnego Vangelisa – delikatna i eteryczna. Wokal pojawia się bardzo późno, nieśmiało... Faktycznie takie kameralne spotkanie przyjaciół na łonie przyrody.
Druga część Chińskich Pieśni podoba mi się znacznie bardziej niż pierwsza. Trochę nierówna, ale już całkiem dobra. Wydaje mi się jednak, że jednak LT najlepiej sprawdza się właśnie w takich utworach jak “My Century's Events are Worthless…”. Bawienie się w poezję śpiewaną nie jest najszczęśliwszym pomysłem, bo forma taka sobie, a wykonanie trąci cukierkowym sentymentalizmem. Denerwowało mnie już to trochę na “The Sixth Sense”, a Chińskie Pieśni z założenia miały być właśnie takie. Jako stylistyczny “skok w bok” zespołu jest to do zaakceptowania, ale jeżeli kariera potoczy się w takim kierunku, to stracą pewnego polskiego fana.