To jeszcze w ogóle ktoś tak gra? Myślałem , że już tylko The Enid. Tyle , że to weterani z trzydziestoletnim stażem. Wśród nowszych wykonawców na nikogo takiego nie natrafiłem od wielu lat. Może źle szukałem? Może. A jeśli nawet, to Little Tragedies to obecnie duża rzadkość w prog-rockowym światku. Ich muzyka odwołuje się do najpierwotniejszego archetypu rocka progresywnego. Prawie. Prog-rock uważany jest, mniej lub bardziej słusznie, za muzykę powstałą z mariażu rocka i muzyki klasycznej. Właśnie cos takiego możemy znaleźć na najnowszej płycie zespołu – „New Faust”. Sama idea takiego traktowania muzyki wydawać by się mogła wyeksploatowana do spodu. Ale wystarczy mieć dobry pomysł i nawet najbardziej zakurzona koncepcja może zafunkcjonować. Od czasu do czasu potrafi to jeszcze udowodnić The Enid, a Little Tragedies udało się to bardzo dobrze.
Jak na polskie warunki zespół dość egzotyczny , bo... rosyjski. No cóż, takie czasy, że muzyka od byłego wielkiego brata jest ewenementem. A jeszcze zespół progresywny, to już w ogóle. Najważniejszym człowiekiem w zespole, założycielem, kompozytorem całej muzyki, a przez pewien czas nawet jedynym członkiem jest grający na instrumentach klawiszowych Gennady Ilyin, absolwent konserwatorium w St.Petersburgu. No i już wiadomo dlaczego ta muzyka jest jaka jest. Ilyin jako instrumentalista jest pod sporym wpływem Keitha Emersona, jako kompozytor zresztą też. Niektóre fragmenty mogą przywodzić na myśl Emerson Lake & Palmer, na przykład „Eternal”, lub „The Prophets”. Ale jest to dobre ELP. Można byłoby podnosić zarzut wtórności – tylko po co? Ilyin to wirtuoz grający bardzo dobrze, z rozmachem, od ucha do ucha, z wyobraźnią. Gwoli sprawiedliwości trzeba by było jednak dodać, ze nie samo ELP jest inspiracja dla Little Tragedies. Ciągoty w stronę muzyki klasycznej i to tej bardzo klasycznej są znacznie większe niż tego słynnego tria.
Rzadko się zdarza album dwupłytowy, który potrafi utrzymać równy poziom od początku do końca, bez zapychaczy, mielizn. Na „New Faust” to się udaje – prawie, w środkowej części drugiej płyty jest ballada „Cup of Life” a po niej dwa klasycyzujące instrumentale i tutaj trochę tempo siada. Tyle, że naprawdę niewiele. Poza tym są dwie świetne suity „Two Demons” i „Eternal” zrobione z rozmachem i dynamiczne „”The Prophets” i „The Passing” (nieco w stylu Emersonowskich „Piratów”) , do tego kilka ciekawych instrumentalnych miniatur, nawiązujących do muzyki klasycznej, łącznie z cytatami z niej.
Najsłabszym elementem tego przedsięwzięcia jest wokal. Ilyin, który też się tym zajmuje, nie jest żadnym rockowym wokalistą, tylko śpiewakiem i to też najwyżej poprawnym. Ale to akurat nie jest wielki zarzut. Sporo zespołów progresywnych, nawet te z najwyższej półki, za mikrofon stawiało tego, kto nie tyle najlepiej śpiewał, tylko, kto najmniej fałszował. Jak numer ma 15 minut, a do zaśpiewania jest ze 4 wersy tekstu, to byle kto to może wydukać do mikrofonu. Publika i tak o tym zapomni dwie solówki dalej.
Dysponuję eksportowym egzemplarzem, który opisany jest po angielsku, ale całość jest zaśpiewana po rosyjsku. I dobrze, bo co jak co, ale angielski ze słowiańskim akcentem bywa bardzo trudno przyswajalny.