Fajny napierdalator.
Świetnie nadaje się, żeby nieco rozgonić moją listopadową chandrę. Po kilku tygodniach siedzenia w cudzej krypcie, wyszedłem na świeży luft i mogę zająć się czymś z zupełnie innej beczki. Ale to z tak zupełnie innej, jak tylko możliwe.
I czymś takim na pewno jest najnowsza płyta germańskich thrash-metali z Paradoxu. Kapela ta działa od ponad trzydziestu lat, uważani są za jeden z ważniejszych zespołów niemieckiego metalu. Ale „Pangea” to moje pierwsze spotkanie z ich muzyką. No cóż, lepiej późno niż wcale. Na swoje usprawiedliwienie dodam, że akurat takie granie, to nie jest mój ulubiony metal. Jednak nieważne z czego, najważniejsze, żeby sponiewierało. Ktoś mi to polecił, znalazłem też coś na jutubie – fajnie grzali, trzeba było poznać resztę. Jako całość „Pangea” też nie zawodzi, a „fajny” jest idealnym określeniem dla tej muzyki. Szybkie tempo, niezłe riffy, dobry wokalista, odpowiedni ciężar, trochę patosu i epiki, pewien dług zaciągnięty u Metalliki. A co najważniejsze – przede wszystkim muzycznie się to kupy trzyma. Słucha się szybko i dobrze, chociaż płyta specjalnie krótka nie jest – prawie godzina, a i większość numerów też dosyć długa, tylko jeden schodzi poniżej pięciu minut, za to trzy dłuższe niż siedem – warto na nie zwrócić uwagę. Szczerze mówiąc ma to swoje uzasadnienie, bo po prostu one muszą tyle trwać, nie ma w tym żadnego męczenia buły i grania o siedmiu zbójach. Oprócz tego jest to całkiem fajnie zróżnicowany materiał – co prawda szybko i ciężko jest przez prawie cały czas, na szczęście monotonia jest ostatnią rzeczą, jaką można „Pangei” zarzucić. Podoba mi się ta płyta, chociaż nie do końca moja metalowa kupka herbaty.
Nic odkrywczego i właściwie nic nadzwyczajnego – żadnych większych wzruszeń, ale też i przyczepić się nie można do niczego. Naprawdę dobre.
Siedem gwiazdek z plusem.