Little Tragedies uraczyło nas kolejną płytą w przeciągu kilku miesięcy i kolejną dobrą. A już jest następna “The Chinese Songs”. “New Faust” było wydawnictwem udanym, a “The Sixth Sense” wcale nie jest gorsze. Nawet jeśli , to niewiele. Wokalnie na pewno lepiej. Nie, żeby Illin zaczął rewelacyjnie śpiewać, wygląda, że zaczął się do tego bardziej przykładać. Dalej jest to ogniskowy śpiewak, a nie rockowy wokalista, jednak zmiana na plus jest zauważalna. Muzycznie też się kilka rzeczy zmieniło. Utwory są nieco krótsze. Bardziej zwarte, konkretniejsze i bardziej melodyjne. Brzmienie stało się nieco bardziej urozmaicone, bo Illin zrezygnował z dominacji instrumentów klawiszowych i dopuścił do głosu innych muzyków. Więcej do zagrania ma gitarzysta (a czasami nawet całkiem ostro pogrywa), dość często pojawiają się instrumenty dęte – saksofony , obój (czasami taki sax, jak niezapomnianego Kenny’go G – brrr) . Trochę robi to wrażenie, jakby Emerson zamiast Downesa grał w Asii na klawiszach. Z wszystkimi tego konsekwencjami.
Pierwsze cztery utwory stanowią około połowy płyty. Wokalne fragmenty są piosenkowe, sentymentalne, zaśpiewane przez Illina z pewnym patosem. Mogą wydawać się nawet nieco pretensjonalne. Ale zaraz potem przechodzą w kipiące emocjami partie instrumentalne. Nie ma w tym żadnego wyrachowania, czy kalkulacji, w tą muzykę włożono masą serca. Po czterech minisuitach (że je tak nazwę) jest kilka krótszych utworów. Pierwszy z nich to “Consolation” - tutaj stężenie sentymentalizmu i sierdcoszczypatielności osiąga poziom absolutny , do łzy ostatniej. Że ledwo strawnie. Wiecie - świątynie dumania, XIX-wieczne romansidła dla egzaltowanych panienek. Byron dla kucharek J . Od “Consolation” zaczyna się kilka utworów krótszych, balladowych, nieco podobnych w nastroju, ale już nie tak przeraźliwie, rozpaczliwie smutnych. Ale to na krótko bo dłuższe formy wracają wraz “Turkey”. Co prawda na zmianę z krótkimi utworami, ale takiego seta jak “Consolation”/”Dream/”Bonding” nie ma. Całość też kończy króciutki, nastrojowy “I Haven't Lived, I've Suffered Through It ...”. Akurat w roli zakończenia płyty taki utwór sprawdza się bardzo dobrze.
Nie mam większych zastrzeżeń do tej płyty. Co prawda przy “Consolation” trudno mi powstrzymać łzy (ze śmiechu), a nieco tandetne saksofoniki, w stylu wspomnianego Kenny’ego G, też zespołowi chwały nie przynoszą. Jest jednak na “The Sixth Sense” kilka utworów , które z nawiązką rekompensują te krótkie chwile dyskomfortu. Do tego stanowią one zdecydowaną większość płyty.
Z dwóch ostatnich albumów wyjawia się obraz ciekawego i na swój sposób oryginalnego zespołu (bo teraz nikt tak nie gra). Bez zwracania uwagi na panujące mody, czy trendy, bez zawracania sobie głowy, czy ktoś będzie kręcił nosem, że to staroświeckie. Jest to szczere, autentyczne i zagrane z podziwu godnym rozmachem. Little Tragedies daje się poznać , jako kapela nietuzinkowa. Nie mająca pretensji do zbytniego nowatorstwa, czasami ocierająca się o pretensjonalność, ale ciekawa i posiadająca swój styl.