A teraz pan Karl Bartos zademonstruje jak powinna wyglądać porządna płyta elektro-popowa. Pan Bartos zademonstrował, a podłamani kursanci wrócili z płaczem do domu. Gdyby taką płytę nagrało Kraftwerk… A tak dobrej płyty Kraftwerk nie nagrało od czasów „Komputerwelt”.
Kiedy zobaczyłem tą lekko kanciastą gębę na okładce, taką jakby z okładki „Electric Cafe”, to wiedziałem, czego mogę się spodziewać. I dokładnie właśnie czegoś takiego chciałem! A już od pierwszych taktów „Atomium” wiedziałem, że właśnie coś takiego dostałem.
Nie licząc „Autobahn”, to właśnie za czasów Bartosa powstały wszystkie najlepsze płyty Kraftwerk i miał on w ich powstanie spory wkład. Nie dziwi wiec, że „Off The Record” od razu kojarzy się z muzyką jego dawnej grupy. Częściowo jest to zbiór piosenek – pierwsze cztery utwory takie, że tylko na single – zresztą „Atomium” na singlu wyszło. Tyle, że Kraftwerk zazwyczaj pisali coś takiego „przy okazji”, poza tym nie zawsze były to klasyczne piosenki, często gęsto były to raczej utwory z wokalem. Tu Bartos kraftwerkowe patenty – charakterystyczny beat i brzmienie syntezatorów, specyficzne potraktowanie wokalu – wykorzystał w celach powiedzmy, wyłącznie użytkowych. I wyszło mu to bardzo dobrze, a wspomniane „Atomium” wyróżniałby się pewnie na każdej płycie Kraftwerk.
A od „The Binary Code” zaczyna się normalny Kraftwerk. „Rhythmus”, czy „Musica Ex Machina” to takie rasowe numery, aż miło. Jedynie „The Tuning of The World”, które jest ładną piosenką, zaśpiewaną przez „puchę”, nie do końca pasuje do tego obrazka. Chociaż tak po dokładniejszym słuchaniu się w te wszystkie utwory, mimo pozornej skrajnej kraftwerkowatości „Off The Record” znajdziemy sporo elementów, które jednak różnią ten krążek od dokonań Kraftwerk – na przykład melodyka „Without a Trace of Emotion”, albo „International Velvet”, wspomniane „The Tunning…”. Za to współkompozytorami jednego z bardziej stylowych utworów „Musica Ex Machina” są Johnny Marr i Bernard Sumner, czyli podpory The Smith i New Order – taka ciekawostka.
„Off The Record” jest sensowną alternatywą dla fanów Kraftwerk, nie mogących doczekać się nowej płyty grupy. Podobieństwo muzyki z tego krążka do dokonań kwartetu z Dusseldorfu nie razi, nie można nazwać tego ewidentną zrzynką, czy plagiatem, bo jak już wspomniałem, Bartos był w zespole, kiedy ten właściwy styl Kraftwerk się pierzył, był też współautorem min. „Das Model”. Dlatego ten album ma prawo być taki, jaki jest. Dlatego też brzmi to tak naturalnie, jako coś własnego, a nie naśladownictwo. Nie można wymagać od faceta, który współtworzył styl jakiejś kapeli, żeby o tym zapomniał, bo już nie jest jej członkiem.
Moim zdaniem popowa płyta roku. Osiem gwiazdek jak drut, nawet nieco ponad.