Kolejna płyta studyjna – więc będzie kolejna trasa. Wkrótce po wydaniu „The Division Bell” Pink Floyd wyruszyli w obejmującą cały świat ogromną trasę koncertową. Podczas (niezwykle widowiskowych) koncertów, oprócz utworów z aktualnie promowanego albumu i (niestety w mniejszości) „A Momentary Lapse Of Reason” grali też, rzecz jasna, sporą porcję klasycznych nagrań; między innymi zdarzało się w drugiej części koncertu zagrać w całości „The Dark Side Of The Moon”. Pierwotnie, jak sami panowie się zarzekali, nie mieli w planie żadnej płyty koncertowej, skoro kilka lat wcześniej ukazał się „Delicate Sound Of Thunder”, potem zespół planował wydać wyłącznie koncertową wersję „Ciemnej Strony”; ostatecznie ukazał się dwupłytowy album live oraz kaseta video (nieco różniące się repertuarem: VHS był zapisem jednego koncertu, na płycie zebrano nagrania z różnych występów). Niektórzy fani Watersa widzieli w tym swoiste odreagowanie: skoro Roger nagrał był koncertową wersję swojego osobistego magnum opus, „The Wall”, to Gilmour i spółka odpowiedzieli koncertową wersją najsłynniejszego dzieła zespołu… Jak dla mnie, to gruba przesada.
Nie ulega natomiast wątpliwości jedno. Wersja wizualna „Pulse” zachwyca do dziś: światła, lasery, filmy, świnie, szklana kula, rozbijający się o scenę samolot, świetne zgranie wszelkich specjalnych efektów z muzyką… Natomiast wersja audio – niestety – nie broni się. Całość wypada dziwnie statycznie. Monotonnie. Poza tym – co w przypadku płyty koncertowej boli szczególnie – całość jest bardzo podobna do wersji studyjnych (głównie dlatego, że muzyka musi pasować do filmów, świateł itp.). Że nagrania z „The Division Bell” na scenie wypadają dobrze? OK, ale np. ja bardzo chętnie zamieniłbym nijakie „Coming Back To Life” choćby na „Yet Another Movie”. A już pominięcie w wersji CD „One Of These Days” (dostępnego w wersji kasetowej i winylowej) na korzyść „Coming...” to gruba przesada. Że na żywo „Learning To Fly” zyskał intrygujące, basowo-perkusyjne otwarcie i zamknięcie, a „Sorrow” codę identyczną do zakończenia? Że w środkowej części „Money” panowie sobie poimprowizowali, pojawił się rytm reggae? Że „Another Brick In The Wall Part Two” i zwłaszcza „Run Like Hell” zagrają bardzo dynamicznie, czadowo? Że na sam początek będzie „Shine On You Crazy Diamond”, a bisy zakończy „Comfortably Numb” i „Run Like Hell”? Wszystko to było już na poprzedniej koncertówce. Właśnie: w sumie nie do końca wiadomo, po co panowie wydawali dwie płyty koncertowe z rzędu, skoro ta nowa nie wnosi nic, czego nie było na „Delicate”. (Prawie nic: panowie odgrzali – żywo, dynamicznie wykonane – „Astronomy Domine”.) I czemu „Pulse” rozwleczono do dwóch i pół godziny: jeśli miała być to ciekawostka dla fanów, wystarczyłaby sama „Ciemna Strona Księżyca” AD 1994. Która również nic nowego specjalnie nie wnosi.
„Delicate Sound Of Thunder” był niezłym dokumentem trasy z roku 1987; a przede wszystkim, był ciekawym uzupełnieniem dyskografii zespołu, ubogiej zwłaszcza w (oficjalne) nagrania live. Natomiast „Pulse” – imponująca w wersji VHS, a zwłaszcza DVD – w wersji wyłącznie audio pozostawia niemiłe wrażenie płyty wydanej głównie po to, żeby wyciągnąć trochę pieniędzy od wiernych fanów. Szkoda.