Sporo czasu minęło od ostatniej mojej recenzji. Okres, w którym wiele rzeczy się wydarzyło, dobrych i złych. Jednak jedna rzecz jest stała, niezmienna – MUZYKA. Ona zawsze była ze mną i myślę, że tak już zostanie do końca. W najgorszych chwilach, kiedy nawet miałem jej dość, coś nie pozwalało o niej zapomnieć. Pomyślałem sobie, iż to może jedyne remedium na wszelkie problemy – teraz jestem już tego pewien.
Tata, postać bardzo ważna w moim życiu, był i nadal jest moim przewodnikiem po muzyce; po muzyce, która do dziś kształtuje moją świadomość i wrażliwość. Nauczył mnie jak patrzeć w jej głąb, jak szukać odpowiedzi na wiele pytań, na które musimy odpowiadać sobie każdego dnia. Powiedział mi również, że jeżeli człowiek jest wrażliwy, to cierpi, ale muzyka koi rany, o ile się ją zrozumie. Jeśli taka jest prawda, to chcę się uzależnić od tego lekarstwa – jeżeli jeszcze nie jestem od niego uzależniony.
Wybaczcie ten przydługawy wstęp, ale po prostu musiałem to napisać. Czas start!
Z pewnością ludzie, którzy od lat słuchają muzyki artrockowej bądź progresywnej, a zwłaszcza jeżeli chodzi o polską scenę, znają projekty takie jak Collage, Believe czy Mr Gil. Łączy je osoba kompozytora i gitarzysty Mirka Gila, którego najnowsze dzieło chciałbym dziś zaprezentować – wydaną pod szyldem Mr Gil płytę Light And Sound.
To już trzecia solowa płyta w dorobku tego utalentowanego artysty. W pracy nad nowym albumem oparł się na zaufanych ludziach dobrze pojmujących jego wizję muzyczną. Nie dziwi więc obecność kolegów z Believe: wokalisty Karola Wróblewskiego i klawiszowca Konrada Wantrycha. Wiolonczelistkę Paulinę Druch również mogliśmy już usłyszeć gościnnie na zeszłorocznym albumie zespołu This Bread Is Mine.
Light And Sound zawiera dziesięć kompozycji – krótkich, ale wyrazistych i pełnych emocji. Muzyka w całości napisana przez Mirka Gila jest tym, w czym on sam czuje się najlepiej. Trzy utwory są instrumentalne i wydaje się nawet, że tekst zepsułby ich urok. Utwór Kto aniołem był znajduje się na płycie w dwóch wersjach: na pozycji siódmej w wersji akustycznej (moim zdaniem lepszej) i na miejscu dziesiątym – w wersji z większym kopem.
Niezwykłego klimatu tej płycie dodaje wiolonczela w rękach Pauliny Druch. Wprowadza szczególny nastrój, a niektóre momenty, w których wznosi się ponad inne instrumenty – na przykład krótki lecz emocjonalny Light And Sound – na długo pozostają w pamięci. Warstwa liryczna płyty idealnie współgra z muzyczną. Ciekawe, niejednokrotnie wzruszające teksty podejmują tematykę miejsca człowieka w świecie, zawierają refleksje na temat minionych chwil, w udany sposób opisują ludzką samotność niepozbawioną jednak nadziei. Żałować można jedynie, że tylko w dwóch utworach słyszymy polski tekst – pozostałe są w języku angielskim. To zresztą coraz powszechniejsze zjawisko w całej naszej muzyce, niestety.
Żaden z zawartych na płycie utworów nie zawodzi, na osobne wyróżnienie zasługuje zaś z pewnością najlepszy na płycie No More Of The Dark. Delikatnie grające w tle pianino połączone z nostalgicznym brzmieniem wiolonczeli i dopełniająca to znakomita gitara urzekają od pierwszych chwil. Świetny jest również tekst – gratulacje zań należą się Karolowi Wróblewskiemu, będącemu również doskonałym wokalistą, który w roli Maga hipnotyzuje swoim delikatnym, ale przejmującym głosem.
Jedynym, co można zarzucić Light And Sound, to jej długość. Trzydzieści siedem minut to stanowczo za mało. Po przesłuchaniu całości pozostaje pewien niedosyt – tak pięknej muzyki chciałoby się słuchać więcej i więcej.
Najnowsza płyta Gila to album bardzo dobry i z pewnością godny polecenia każdemu, kto lubi spokojne melodie na ponure wieczory. Ujmujące utwory mimowolnie skłaniające do refleksji dostarczą wielu wewnętrznych przeżyć. Bądźmy wrażliwi, bo na takie piękno warto!