Oto wielkiej trylogii epizod końcowy czyli ostatni album zespołu Landmarq z Damianem Wilsonem na wokalu. To naprawdę zastanawiające jak przez okres czterech lat grupa ta potrafiła zachować równą, świetną formę będąc przy tym tak płodną. No ale my - progfani - możemy się tylko cieszyć z takiej sytuacji, więc pozostawiając dociekania na boku przystępuję do konkretów. Skład po staremu, natomiast wyrównały się nieco proporcje między członkami formacji w zakresie dokonań kompozytorskich, choć najważniejsza kompozycja - Narovlya tradycyjnie wyszła spod pióra Steva Leigh. Clive Nolan znowu przyłożył swoje palce do orkiestryzacji i produkcji, zaś Karl Groom tym razem zajął się wyłącznie miksowaniem.
Tyle suchych faktów, a teraz coś o subiektywnym odbiorze. O samym stylu chyba nic już pisać nie muszę bo kto czytał recenzje poprzednich albumów ten doskonale wie o chodzi. Nic w zasadzie się nie zmieniło i bardzo dobrze - bo brytprogu w tak doskonałym wydaniu nigdy nie mam dość. Utwór otwierający od razu ustawia poprzeczkę bardzo wysoko, choć jest to próbka muzyki jak na Landmarq nietypowej. Czemu ? Ano po klimatycznym początku wchodzi świetny, lecz zaskakująco ciężki riff, tak samo solo gitary jest uroczo surowe i raczej nieprzystające do tych urzekających melodii jakie mieliśmy już okazję usłyszeć. Ale to dobrze - taka odmiana zawsze się przydaje. Cutting Room to kandydat na po prostu rockowy, murowany hicior - gdyby tylko stacje radiowe chciały takie kawałki puszczać jako powerplay.... Ale dość marzeń, bo jeszcze ktoś mi zarzuci, że chcę skomercjalizować nasz ukochany, niszowy, podziemny rock progresywny... Kolejny Pinwood Avenue prezentuje, zwłaszcza w partiach kalwiszowych, typowo bryprogową manierę, choć i tu zdarza się fragment, kiedy słyszymy jazzujący fortepian. Nic nowego nie wnosi też Infinity Parade - a jakże - taki właśnie tytuł musiał się przecież na tej płycie pojawić ! Patos, ładne melodie, zmiany nastroju - jedni pokochają, inni znienawidzą za wtórność - normalka. Teraz Game Over - przyznam, że do tego utworu przyzwyczajałem się najdłużej - no bo dość toporny refren, a do tego pojawiający się momentami motyw przywodzący żywe skojarzenia z tematem początkowym ...... naszego rodzimego serialu 40 - latek. Uff - przyznacie, że czegoś takiego ciężko się było spodziewać. Ale dajcie temu kawałkowi szansę, zasługuje na to, co mogę stwierdzić patrząc na płytkę z perspektywy tych kilku lat. Na tym kończę wylewanie moich jakichkolwiek obiekcji (a były takie ? :-) w stosunku do The Vision Pit - dalej będzie znowu pisanie recenzji na kolanach. All Performers Stand Alone i Ten Million And One to krótkie, niemniej olśniewające melodyką tudzież klimatem kawałki. Nie ma słów, które mogłyby oddać ich piękno - siedzę (ups. klęczę) bezradny nad klawiaturą głowiąc się co by tu mądrego wystukać, lepiej przejdę więc do wspomnainej już Narovlyi. Jak widać po czasie mamy do czynienia ze suitą. Ale jaką ! Tekst dotyczy słynnej katastrofy w Czernobylu 26 kwietnia 1986 roku i opiera się na liście przedszkolanki Valentiny Klimchenko będącej świadkiem cierpienia mieszkańców jej rodzinnego miasta - Narovlyi na Białorusi. Tego nie da się po prostu przekazać w postaci znaczków na ekranie - tego trzeba posłuchać - owej tragedii bijącej z głosu Wilsona połączonej z tradycyjnie doskonałą muzyką, której walor podnosi równie tradycyjnie mistrzowska struktura utworu - nic tylko słuchać i podziwiać... Do końca krązka już niestety niedaleko..... O Ten Million.... wspomniałem, następujący po nim Bed Of Nails stanowi świetne połączenie spokojnych i dynamicznych fargmentów, zaś potem...... potem zaczyna się fascynująco narastająca Handblechia. Ta kompozycja bez określonego tekstu dotyczy indiańskiego obrządku stawania się szamanem poprzez przeżywanie wizji pochodzących od Wielkiego Ducha.... Brzmi to fantastycznie, zaś w chórze można usłyszeć Clive'a Nolana i ...... obecną wokalistkę zespołu - Tracy Hitchings. Chwila przerwy, po czym nastepują finalne dwie i poł minuty. Kawałek nazywa się To Do Or Die i jest nieobecny w wersji na MC. Czy posiadacze kaset dużo starcili ? Myślę, że dużo. Zawsze uwielbiałem patetyczną, orkiestrową muzykę i stąd taka moja opinia. Tak czy inaczej to koniec. Koniec jednego z tych zespołów, które doprowadziły brytprog do perfekcji. Landmarq z Tracy jako wokalistką to już nie to samo i z albumu Science Of Coincidence broni się tylko - o ironio - ponad dwunastominutowy The Vision Pit. Trylogia znalazła więc swój kres i jest to bardzo smutne. Ale nie ma co płakać - lepiej poszukajmy czegoś równie wspaniałego. Niech tylko przetrę oczy bo już nie widzę klawiatury....