Francuzi z The Black Noodle Project już na dobre związali się z naszym krajem. Po „polskiej” reedycji „Play Again”, po trasie koncertowej nad Wisłą i wydawnictwie ją dokumentującym („And LIVE Goes On… In Poland”), przyszedł wreszcie czas na premierowy materiał wydany przez poznańskiego Oskara, z którym Jeremie Grima i spółka są związani od jakiegoś czasu…
Bez zbytniego przedłużania trzeba otwarcie powiedzieć, że „Czarne Kluchy” nagrały kolejny dobry album, absolutnie potwierdzający ich styl i niepozwalający pomylić ich z jakąkolwiek inną formacją. Zręby owego stylu pozostały nienaruszone: charakterystyczne wokalne harmonie, ładne melodie, unoszący się gdzieś nad wszystkim duch Floydów, pomieszany z brudnymi gitarami i bardzo wyrazisty bas dodający całości specyficznego mroku. Czyli co? Nie ma już o czym pisać? Jest! Choćby o tym, jak „Ready To Go” ma się do poprzednich wydawnictw. A prawda jest taka, że panowie najwyraźniej zauważyli, iż metalowa jednowymiarowość, którą zaprezentowali na poprzednim „Eleonore”, nie jest tym, czego szukali. Postanowili się nieco cofnąć i skorzystać z patentów wykorzystywanych na poprzednich płytach, a szczególnie na „Play Again”. Przeprosili się z instrumentami klawiszowymi łagodząc nieco brzmienie, dodatkowo dorzucili saksofon (nie po raz pierwszy zresztą u TBNP pojawia się Guillaune Urvoy) i zaprosili gości – choćby drugiego perkusistę i wokalistkę. W ten sposób wyszła im płyta urozmaicona, niejednorodna, pełna ciekawych rozwiązań, bliska w formie wspomnianemu „Play Again”.
Dowody? Za chwilę się pojawią. Zacznijmy jednak od pierwszego kwadransa. Najbardziej urzekającego na całym albumie, bowiem pierwsze trzy utwory mają najwięcej „pięknego smutku”, tak dla nich charakterystycznego. „Ready To Go - part 1” to tak naprawdę tylko instrumentalne wprowadzenie w klimat całości. „We’ve Let You Go” jest balladową perełką, ze ślicznym gitarowym solo, która z pewnością wejdzie do koncertowej klasyki kapeli, zaś „The One” to rzecz rozpoczęta z lekka eksperymentalnie, później wykorzystująca wsamplowane dźwięki, trzymająca się jednak bardzo przystępnej, melodyjnej konwencji również w niespiesznym tempie. „The World We Live In” jest pierwszym szybszym numerem z klasycznym rockowym riffem. Odniesienia do poprzedniego, „metalowego” krążka „Eleonore” są w nim bezapelacyjnie widoczne. W instrumentalnym „Rishikesh / Liverpool / Rishikesh” Francuzi po raz pierwszy chyba tak wyraźnie zdradzają swoją fascynację muzyką Wschodu. Przywołanie gabrielowskiego „Passion” wcale nie musi być przysłowiowym strzałem kulą w płot. Mniej orientalny środek tej kompozycji serwuje nam jednak, dla odmiany, ciężką gitarową galopadkę. „Coming Up For Air” to w porównaniu z wcześniej wybrzmiałymi numerami zwykła rytmiczna piosenka z pop-rockowym potencjałem. Wraz z „Assymetrical Vision” muzycy zapuszczają się w karmazynowe rewiry, a w ascetycznym „I’ll Be Gone” flirtują wręcz z muzyką poważną serwując klasyczną partię pianina. Prawdziwy hołd latom siedemdziesiątym składają w „Ready To Go - part 2”. Słychać w tej 15 - minutowej kompozycji i Pink Floyd, i solowego Gilmoura. Przede wszystkim jednak sporo bluesrockowego, hardrockowego i psychodelicznego grania sprzed 35 laty, bez jakiegokolwiek owijania w bawełnę. Jest na tej płycie także cover – „From Out Of Nowhere”, Faith No More. Świetny numer, tu jednak raczej bez sensacji (chyba, że za taką uznamy żeński wokal Alexii Sinard) i… raczej średnio bratający się z całością. A tę kończy przejmujący „Farewell”.
„Ready To Go” nie ma klasycznej formy koncept albumu, jak to miało miejsce na „Eleonore”, płycie opartej na noweli Jeremiego Grima. Przez kompozycje przewija się jednak tematyka śmierci i utraty bliskich, podkreślając dodatkowo smutek płynący z zapisanych na tym albumie dźwięków.