OCZEKIWANIA
Były na pewno duże, wręcz ogromne. Album Following Ghosts z 1998 r. potwierdził klasę zespołu jako najbardziej rozwojowej i poszukującej formacji z kręgu brytyjskiego neoprogressive zasygnalizowanej już dość mocno krążkiem Sleepers (1995). Obie płyty zorientowane były niby to na tradycyjny neoprogowy styl - przemieszanie ładnych piosenek z dłuższymi kompozycjami, wysmakowanymi melodycznie, a zwłaszcza brzmieniowo. Zarówno tytułowy Sleepers, Exorcising Demons jak i zwłaszcza Amaranth pozytywnie frapowały próbami wykroczenia poza ciasny schematyzm gatunku. Ten ostatni zawierał słynną Amaranth Sequence jawiącą się w owych czasach wręcz jako neoprogowa awangarda. Following Ghosts był dalszym krokiem naprzód - co potwierdzały zaskakujące transowe rytmy z Bug Eye tudzież Ocean Blue. Co zatem zaproponuje tak pomysłowa formacja w swoim najnowszym dziele?
MAGIA
Kiedy usłyszałem tę płytę raz i drugi byłem wręcz olśniony. Kolejna granica przekroczona - zespół kompletnie zrezygnował z tradycyjnego podziału na poszczególne utwory. Nie wychwytywałem ani piosenek ani suit - słyszałem jedną, wielką, niezwykle urozmaiconą całość, słyszałem jeden wspaniały koncept pomimo rozbicia na wiele krótkich fragmentów. Czy to w ogóle jest jeszcze neoprog? Brzmienia zmieniały się jak w kalejdoskopie, to krótkie powroty do rozwiązań transowych, to intrygujący podkład perkusyjny, to klawisze potraktowane raz jako rytmiczny bas, raz bardziej tradycyjnie - jako przestrzenne tła czy krótkie solówki, raz prezentujące klimaty elektroniczno-industrialne, raz bawiące się w podniosłe Bachowe organy. Nicholson śpiewający jakby z doskoku - tu zwiewnie i onirycznie, tam zaś bardziej drapieżnie, stylizowane chórki. Gitara momentami zadziorna i niemal metalowa, momentami łagodna i nostalgiczna, obecne elementy dość grzecznego, ale jednak jazz rocka. Wybuchowa, naprawdę wybuchowa, a zadziwiająco udana mieszanka. Do dziś podtrzymuję zachwyt nad pierwszymi czterema kawałkami bo potem uświadomiłem sobie, że w istocie...
I PO MAGII?!
... Haunted to jednak typowa neoprogowa piosenka, do tego dość sztampowa i mało błyskotliwa jak na możliwości Galahadu. Do licha - co jest grane, czemu wcześniej tego nie wychwyciłem? To spostrzeżenie okazało się punktem zwrotnym w moim odbiorze płyty. Zacząłem dostrzegać coraz więcej rozwiązań już ogranych, a nawet dosyć wtórnych - zwłaszcza w kontekście tego co zespół proponował już wcześniej. Oczywiście Year Zero zaraz, jakby mi robiąc na złość, zabłysnął najdłuższą, najdziwniejszą i najbardziej eklektyczną kompozycją - Democracy. Czegóż tu nie mamy - trochę efektów brzmieniowych ala Vangelis (zwłaszcza tych z 1492: Conquest Of Paradise), jakieś chrząkania zabrudzonej gitary, malutki moment mogący się kojarzyć z Rammsteinowskim podkładem rytmicznym a także industrialnym podkładem Schnitt Acht, nieco śpiewu, bardzo dziwne pląsy klawiszy - melancholijno-filmowe, a za chwilę pachnące pewnymi patentami Klausa Schulze, naprawdę sporo dobrej, awangardowej muzyki jak na stylistykę podobno neoprogową. I znów pytanie: może już nie neoprogową? Udany jest również A Deeper Of Understending? z tym swoim ambientowym zawiązaniem, z którego powoli wyłania się śliczna melodia, śpiew Nicholsona wprowadza znów bardziej tradycyjne klimaty, dobrze, iż w dużej mierze jest to utwór jednak instrumentalny. Wspomniane wpływy jazz rocka to The Jazz Suite - kawałek króciutki i jazzrockowy na zasadzie wielkiej umowności, do Sceny Canterbury to tu daaaaleko, ale czego ja w końcu wymagam... Zaraz potem równie krótka odsłona dynamicznego, krystalicznego wręcz neoproga. Płyta trwa dalej - zmienna i ciekawa, ale nie potrafiąca chyba dostarczyć większych zaskoczeń dla oddanych fanów Galahadu. Podzielona na dwie części niezła balladka Hindsight z ładnym, fortepianowym głównie wprowadzeniem to znów dobrze nam już znane pomysły z poprzednich propozycji, żadne novum, choć słucha się przyjemnie. Lepsze wrażenie robi z pewnością instrumentalna The September Suite odznaczająca się dwukrotnym stopniowaniem i rozładowaniem napięcia budowanych złowieszczo - filmowych tematów tudzież monumentalnymi organami. Teraz ładne przejście do World Watching - znów jednak śpiewanego fragmentu z typowym, neoprogowym instrumentarium, dobrze, że końcówka broni się odmiennym klimatem. I wreszcie sam finał - Deceptive Vistas/Postscript - Perspective. Finał niestety rozczarowujący - pompatyczny główny motyw jako żywo kojarzy się ze suita Aries, śpiew, quasi chórki, fajny momencik brzmień trąbkowo - podobnych, niemniej czasami pachnie mi to wszystko sprofanowanym odpowiednim fragmentem Atom Heart Mother, buuuu.... cisza... wybuch... jakieś głosy...cisza, koniec.
KONCEPT
Album podejmuje tematykę ludzkich zachowań i oczekiwań, ludzkich ocen i uczuć w tym Roku Przełomu. Nie będę pisał nic więcej bo obszerne omówienie warstwy tekstowej możecie przeczytać w recce Krisa tuż obok. A że on i ja dość rozmijamy się w końcowej ocenie dzieła? Myślę, że to najmniej ważne - bardziej liczą się emocje jakie ten krążek wywołuje w słuchaczu - te emocje związane z warstwą liryczną i te związane z samą muzyką.
ROZTERKA
Jak, do licha ciężkiego potraktować Year Zero? Krok do przodu w stosunku do Following Ghosts? Krok w tył? I tak i nie. Tak, bo struktura całej płyty jest bardziej wysmakowana i frapująca, nie, bo brak wzlotów do poziomu takiego Bug Eye. Czy to jeszcze w ogóle neoprogressive? Myślę, że wciąż - głownie za sprawą śpiewu Stuarta, ale i wielu fragmentów instrumentalnych. Spotkałem się z opiniami jakoby to właśnie charakterystyczny wokal Nicholsona i jego linie melodyczne szczególnie zaszkodziły Year Zero spychając ten krążek wciąż w objęcia neoprogu. Pewnie coś w tym jest, ale to może wielu z nas miało zbyt wysokie oczekiwania. Na tej samej zasadzie cierpi świetny Remedy Lane by Pain Of Salvation bo po The Perfect Element 1 wyobrażaliśmy sobie... no właśnie nie wiadomo do końca cóż takiego sobie wyobrażaliśmy. Od siebie powiem tak - jeżeli Year Zero mnie rozczarował to w stopniu niewielkim, może kolejne wariacje na temat Bug Eye tylko przypięłyby chłopcom łatkę autpowielania. Lubię śpiew Nicholsona i doceniam wysiłki zespołu włożone w stworzenie czegoś jeszcze innego niż Sleepers i Following Ghosts. Udało im się to, może nie w stopniu doskonałym, ale na pewno zadowalającym. Galahad tylko potwierdził, iż wciąż pozostaje najambitniejszą grupą brytprogową. Po zastanowieniu nie widzę racji w ocenianiu najnowszej propozycji poniżej noty jaką zebrał Following Ghosts - pomimo pewnych lamentów jakie tu przed Wami wylałem. Year Zero z pewnością pretenduje do miana dokonań ze ścisłej czołówki progresywnych wydawnictw 2002 r. Czyli sprawa jasna.