Piano Magic był jednym z moich ulubionych zespołów tej dekady. Na swoich najlepszych płytach – Writers Without Homes czy The Troubled Sleep of Piano Magic - grali oniryczną, melancholijną muzykę, nawiązująca do post-rocka, ale i przywodząca na myśl najwspanialsze czasy 4AD – i wyjątkowo trafiającą akurat w moje gusta. I nagle... postanowili zmienić styl, stać się zespołem stricte gitarowym, porzucić melancholię, uprościć kompozycje i brzmienie, skręcić w stronę bardziej konwencjonalnego rocka. Całkiem prawdopodobne, że za tę zmianę odpowiadał nowy klawiszowiec grupy, Cedric Pin. Dissafected posłuchałem bez większych emocji, Part Monster było już dużym rozczarowaniem. Przyznaję, że postawiłem już na Piano Magic kreskę.
Za wcześnie, jak się okazało, i jest to dla mnie kto wie, czy nie najmilsza niespodzianka muzyczna 2009 roku. Cedric Pin postanowił opuścić zespół, a Glen Johnson – jak za dawnych czasów – zaprosił do nagrania nowej płyty cały tłum muzyków grających na przeróżnych instrumentach (wiolonczelach, cymbałkach, dzwonkach czy różnych egzotycznych instrumentach perkusyjnych), dzięki którym uzyskała ona równie bogate brzmienie jak najwspanialsze płyty z pierwszej połowy dekady. Oczywiście największą sensacją jest udział Brendana Perry’ego i Petera Ulricha z Dead Can Dance. Perry śpiewa w dwóch utworach (The Nightmare Goes On i You Never Loved This City) i idealnie wkomponowuje się w pianomagiczną melancholię. Jeżeli można by się czegoś przyczepić, to tego, że… Perry ma zbyt podobny głos do Glena Johnsona, no i że fragmentami Ovations już zbyt przypomina Dead Can Dance (skomponowany przez Ulricha The March of The Atheists z etnicznymi brzmieniami jakby żywcem wziętymi z Into The Labirynth). Na szczęście większość utworów to stare dobre Piano Magic. A Fond Farewell z dialogiem dzwonków i wiolonczeli we wstępie, The Blue Hour, typowa dla stylu Piano Magic ballada z przepięknym instrumentalnym finałem, czy wreszcie The Faint Horizon. Nawet te najbardziej dynamiczne utwory (jak On The Edge, którego dominantą jest obsesyjnie wybijany na perkusji rytm, czy zwłaszcza Recovery Position, któremu wróżę wielkie powodzenie jako koncertowemu hiciorowi) przynajmniejdorównują poziomem swoim odpowiednikom z The Troubled Sleep of Piano Magic i Disaffected.
Nie ma na tej płycie jakichś niespodzianek, odkryć, rewolucji. Jest Piano Magic takie jakie znamy i – przynajmniej niektórzy – lubimy. Mocno polecam.