Blisko trzy lata trzeba było czekać na drugą odsłonę tegoż projektu. Przypomnijmy pokrótce, że Blackfield wziął się z inicjatywy dwóch panów: Stevena Wilsona – chyba najbardziej zapracowanego artysty naszych czasów oraz Aviva Geffena – izraelskiej gwiazdy muzyki pop. Gdy obaj panowie spotkali się kilka lat temu mieli w zamiarze nagranie jedynie singla. Współpraca poszła tak daleko, że w 2004 roku zaowocowała pełnowymiarowym krążkiem.
W chwili obecnej Blackfield to prawdziwy zespół z dodatkowymi muzykami. Drugi album, podobnie jak poprzedni, nagrywany był także w dwóch miejscach: Londynie i Tel Avivie. Album otwiera ciężki, rockowy Once, który bardzo trafnie został wybrany na singiel. Kolejny utwór to przepiękna, nastrojowa ballada 1.000 People. Bodajże najcudowniejszy utwór na płycie. Zestawiłbym go na równi z Christenings. Utwór łączy żywiołowość z nastrojowymi melodiami oraz błyskotliwym tekstem, zwłaszcza w refrenie. Tekst opowiada o przypadkowym spotkaniu w sklepie płytowym z dawną gwiazdą rocka, co może stanowić aluzję do zmarłego przed trzema laty Syda Barretta.
Spotkałem cię w sklepie płytowym.
Spałeś w tym, co na co dzień nosisz.
Ale jestem pewien, że poznałem cię już wcześniej w innych okolicznościach.
Gdzie podziałeś swą gitarę?
Co stało się z najjaśniejszą gwiazdą rocka?
Czy wciąż potrafisz zaśpiewać te piosenki, które wyniosły cię tak wysoko.
Hej, ty! Kładący się cieniem w rynsztoku.
Jak nisko musisz upaść, by na nowo móc powstać
Zwykłem oglądać cię godzinami w MTV,
czytać historię twojego życia w czasopismach.
Wiem – myślałeś, że zawsze będziesz lśnił na szczytach sławy.
Lecz ja wciąż w ciebie wierzę,
bo wiem, że tego potrzebujesz.
Niemniej, nigdy tak naprawdę nie lubiłem twych piosenek.*
Na wydawnictwie możemy odszukać dwa utwory, które grupa grała już wcześniej na koncertach – Miss U (drugi singiel) i This Epidemic. A całość wieńczy bardzo melancholijna kompozycja End of the World.
Nowy Blackfield to dziesięć pięknych, perfekcyjnie zaaranżowanych i nagranych utworów, istnych perełek. Miło jest usłyszeć we współczesnym świecie takie zgrabne, przyjemne, ale dające do myślenia trzy-, cztero-minutowe utwory, które przywracają świetność popowym piosenkom zdewaluowanym przez sporą garstkę indolentnych artystów z pierwszych stron brukowych gazet.
Można doszukać się tutaj nawiązań do ABBY, The Beach Boys, Sister Sledge czy E.L.O. Zresztą sam Steven Wilson nie ukrywa swoich szerokich zainteresowań i inspiracji muzycznych, poczynając od Arvo Pärta, Góreckiego, przez wspomnianych wykonawców, artystów z kręgu muzyki elektronicznej, rockowej, krautrocka, jazzu, metalu, noisu, hip-hopu aż po eksperymentalizm Nurse With Wound czy Hafler Trio. Cała ta paleta dźwięków wpływa na to co tworzy pod szyldem Blackfield. Poza tym, nowa płyta jest znakomitym dowodem jak nasze kultury są blisko, że mamy wspólne punkty odniesienia i jak wiele nas łączy. Piękny muzyczny pomost, który nie pierwszy raz udowadnia, że tylko prawdziwa sztuka potrafi znosić podziały, łączyć pokolenia czy też łagodzić obyczaje.
Bardzo dobrze, że Blackfield nie okazał się jedynie efemeryczną formacja, stworzoną na potrzebę nagrania jednego albumu. Świetnie, że trwa dalej i ciągle tworzy niechcący spuszczając cały tani dorobek zepsutych pseudoartystów w kloace pop-chałtury.
* – tekst piosenki „Christenings” przełożył Tomasz Ostafiński.