1. Once (4.03) 2. 1,000 People (3.54) 3. Miss U (4.13) 4. Christenings (4.37) 5. This Killer (4.06) 6. Epidemic (4.59) 7. My Gift of Silence (4.05) 8. Some Day (4.22) 9. Where is My Love? (2.59) 10. End of the World (5.13)
Całkowity czas: 42:36
skład:
Skład zespołu: Steven Wilson- vocals, guitars, tapes/ Aviv Geffen – vocals, guitars/ Daniel Salomon – vocal, keyboards /Seffy Efrat – bass, vocals/ Tomer Z – drums & percussion
Ocena:
7 Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
10.02.2007
(Gość)
Blackfield — II
Sygnał dzwonka SMS. Lekko zdezorientowana czytam: Koniecznie posłuchaj. To dziesięć łatwych utworów na głos, gitarę i kilka innych instrumentów + teksty o miłości, samotności i cięciu się żyletką ;)
Acha – nowy Blackfield.
Jak mawia mój znajomy, takie albumy można określić mianem: “śliczny, klimatyczny, uroczy Reg”. Dodałabym jeszcze „ z nutką niepokoju w tle”. Druga odsłona duetu Geffen & Wilson nie przynosi wielkich muzycznych, stylistycznych wolt. To wciąż piękna muzyka, okraszona smutnymi tekstami o życiu.
„Dwójka” to bardzo zwarty i wyrównany jakościowo album, zawierający 10 przepięknych, eterycznych kompozycji. Udanych i zjawiskowych utworów. Jak zwykle w przypadku Wilsona śliczne melodie, ciekawe aranżacje. Rzeczywiście to łatwe utwory na głos, gitarę i kilka innych instrumentów;). Pomimo dość mrocznych tekstów słucha się „dwójki” bardzo przyjemnie. Osoby, którym prezentowałam Blackfield stwierdziły: fajne granie, czy to gdzieś będzie można kupić, zobaczyć, usłyszeć, czy to grają w Zetce?. W sumie dlaczego poznawania ambitniejszej muzyki nie mieliby rozpocząć właśnie od Blackfield? Zresztą II to płyta bardzo „użytkowa”. Zawierająca niezbędny poziom artystycznej kreacji, a jednocześnie nie przytłaczająca nadmiarem muzycznych wrażeń i tego pseudo zaangażowania. Króciutkie formy muzyczne, łatwe do zapamiętania refreny, fajnie wykorzystane instrumenty, potencjał tkwiący w zespole. Takie chociażby Where Is My Love? jest po prostu urocze i w sam raz pasuje do codziennego łazienkowego rytuału. Przyznam się. Słucham II w łazience podczas „spa session”. Delikatna, niezobowiązująca muzyka, jakieś olejki eteryczne, świeczki, sole do kąpieli i inne bzdety. Czterdzieści dwie minuty totalnego odprężenia po pracy. Taki trochę inny chillout z ambitnymi tekstami;)
Nie, nie mam pretensji do Wilsona, że gra proste dźwięki. Nie mam pretensji, że płyta sprzeda się dobrze i trafi do szerokiego grona odbiorców. Życzę mu dobrze. Naprawdę.
Każdy z zamieszczonych na albumie utworów jest piękny, ale jednocześnie bezpretensjonalny. Prościutkie, zgrabne melodyjki. No dobrze – prostota w tym przypadku jest cnotą. W trzech minutach można zawrzeć więcej emocji, niż w 25 minutowej suicie na temat egzystencjalnych niepokojów pokolenia Internetu. Takie troszkę (a nawet bardzo) Beatlesowskie granie. Może na pierwszy rzut „ucha” II wydała mi się nieco monotonna i przewidywalna, ale z biegiem czasu zyskała w ocenie.
Jak wspomniałam już wcześniej, to bardzo wyrównane wydawnictwo. Zaczyna się może trochę bezbarwnie (Once), ale z upływem czasu jest coraz lepiej, a końcówka albumu jest wspaniała. Znakomite i nieco zabawne Christenings (na temat spotkania w sklepie z gwiazdą rocka – czyżby chodziło o zmarłego w lipcu 2006 Syda Barretta?), sympatyczne w melodiach i aranżacjach (w tekście mniej) Some Day, i powalające End Of The World. Utwór genialny- nie boję się tego określenia. Ten nieco schizofreniczny walczyk robi wrażenie przepięknymi orkiestracjami, przewodnią partią fortepianu, cudownym refrenem i lekko czupurnym wokalem Geffena gdzieś w 3 minucie 20 sekundzie utworu. Wracam do tej pieśni bardzo często.
Boję się tylko o jedno. Czy pomysł na Blackfield się z czasem nie wyczerpie. Bowiem kolejnych 10 ślicznych i smutnych piosenek o życiu może już nie chwycić.
Podsumowując: nie miałabym nic przeciwko by taka muzyka gościła częściej na antenie radiowej. A sms-a z tekstem na temat Blackfield przeforwarduję do znajomych. Naprawdę warto posłuchać.