Jak wiadomo, panowie z Dream Theater mają w zwyczaju grać podczas swoich koncertów niektóre klasyczne albumy rockowe w całości. Od pewnego czasu niektóre z tak zaprezentowanych cover-albumów można nabyć w serii Official Bootleg.
„The Dark Side Of The Moon” to jeden z albumów odegranych na żywo przez Dream Theater, który doczekał się dokumentacji płytowej. Właśnie – odegranych. Teatr Snów to zespół o własnym brzmieniu, własnym stylu, tworzony przez instrumentalistów o bardzo dużych możliwościach technicznych i dużej wyobraźni. Tymczasem słuchając tej płyty, ma się wrażenie, że gra grupa (zdolnych) licealistów, którzy skrzyknęli się w garażu kumpla po lekcjach. Panowie po prostu odegrali klasyczne kompozycje Floydów, praktycznie nic nie zmieniając i nie dodając od siebie. Nawet w momencie, w którym jakby zaczęli wreszcie rozwijać skrzydła – „Any Colour You Like” – Rudess zdecydował się na mocno "wrightowe" brzmienia syntezatorów.
Choć Portnoy i spółka nieraz opowiadali w wywiadach, jak wiele zawdzięczają Floydom, ich styl – wirtuozerska fuzja art - rocka i metalu – daleki jest od mało wirtuozerskiego, dość łagodnego, „rozlewnego” brzmieniowo (gdzie im tam do thrashu) stylu Pink Floyd. Oczekiwałem więc interesującej fuzji tych dwóch światów. Jakiejś ciekawej, czy po prostu własnej interpretacji klasyka. Tymczasem zespół na kolanach, z nabożną czcią odegrał prawie nuta w nutę „Ciemną Stronę”. A choćby „Time” bez problemu dałoby się przerobić na ostrzejszą, zmetalizowaną wersję. To samo dotyczy wspomnianego „Any Colour You Like”… W efekcie otrzymaliśmy płytę Dream Theater, na której Dream Theater uświadczyć prawie nie sposób. Bo nawet James śpiewa niżej, w inny sposób, bliższy głosom Watersa i Gilmoura niż swojemu stylowi. Bo Petrucci zamiast wymiatać po swojemu, woli parafrazować solówki Davida.
No cóż – na koncercie, taki hołd klasykom, pewnie sprawdza się nieźle. Natomiast co do płyty - posłuchałem i... zdecydowanie wracam do oryginału. Ciekawostka dla fanów.