Właśnie ukazuje się najnowszy album Metusa, czas zatem najwyższy przyjrzeć się jednemu z dotychczasowych jego dokonań. Dokonań Marka Juzy – krakowskiego artysty, wyrażającego swoje muzyczne credo w szczególny, mroczny i pełen smutku sposób.
„New Dawn” jest drugą częścią trylogii o człowieku zmagającym się z wszelkimi przeciwnościami. Pierwszą, był wydany w 2007 roku album „Vale Of Tears”, ostatnią, krążek „Deliverance”.
Niezwykła to płyta. Jeżeli są albumy, które wymagają specjalnego miejsca i nastroju, żeby je zrozumieć i pojąć, to „New Dawn” z pewnością do nich należy. Cisza, mrok, samotność, oderwanie od wszelkich zewnętrzności – oto co jest potrzebne, aby właściwie przeżyć tę niecałą godzinę zapisaną w jedenastu kompozycjach. Bo to album pełen chłodu, majestatyczności i patosu zarazem. Dostojeństwa i powagi, utrwalonej w niezwykle ascetycznej formie. Tę ostatnią dominuje niski, zbolały głos Juzy, odwołujący się do klasycznych, gotyckich wzorów.
A sama muzyka? Powolna, niespieszna, z wszechobecnymi instrumentami klawiszowymi „naśladującymi” dźwięki klawesynu czy harfy (drugim obok Juzy muzykiem na płycie jest klawiszowiec, Krzysztof Lepiarczyk, znany chociażby z artrockowych Nemezis i Loonypark). Trudno na „New Dawn” wyróżnić jakiś utwór (choć osobiście, najbardziej przypadł mi do gustu „Trial Of Flames”, ze wzniosłym, wysokim, wołającym głosem Juzy w refrenie). Wszystkie tworzą bardzo złożoną, hermetyczną na swój sposób, całość. Jest w tym wszakże i pułapka. Dla niewyrobionego odbiorcy płyta może wydać się przyciężka, nużąca i wręcz monotonna.
Propozycja Juzy może trafić do wielbicieli Dead Can Dance, miłośników klimatów kultowej wytwórni 4AD czy wreszcie gotyku. Kusić ich dodatkowo powinna intrygująca i przykuwająca uwagę, świetna szata graficzna całego wydawnictwa.
Dla wszystkich „czarnych dusz” patrzących na świat z nutką zadumy i zastanowienia nad otaczającym nas światem, to pozycja obowiązkowa.