Part one of the trilogy.
Pierwsza część trylogii, jaką stworzył artysta ukrywający się pod pseudonimem METUS, jest zadziwiająco przygnębiającą opowieścią o procesie tworzenia. Strach, nadzieje, marzenia, jakie są codziennością życia człowieka nabierają przy tym albumie innego wymiaru. Jedenaście mrocznych utworów przenikających się nawzajem i niepozwalających na wysłuchanie ich jak piosenek. Z całą determinacja należy tej płyty wysłuchać od początku do końca, choć nie jest to łatwe.
Apeiron rozpoczynający ten album wprowadza nas w mroczny świat, w którym pozostaniemy przez cały czas słuchania tej płyty. Ciekawe brzmienie bębnów i średniowiecznych dzwonków. Od razu wracają wspomnienia dokonań wielkich artystów zrzeszonych pod skrzydłami wytwórni 4AD. Rebelstanowi dla mnie początek prawdziwej opowieści, pojawia się tu więcej brzmień, choć nie możemy zapominać, że całość jest dziełem jednego człowieka.
„ Jestem Bogiem, dałem Ci Życie, dałem ci Wszystko, ale ty chcesz więcej, czegoś więcej…
…będąc owocem stworzenia, chcesz być taki jak Bóg”
Adam’s Grief rozpoczyna się prostymi, ale wciągającymi akordami fortepianu, który będąc przez długą chwilę jedynym instrumentem brzmi po prostu świetnie. Głos wokalisty jest jakby odrobinę zmieniony, jest jakby bardziej miękki. Ciekawymi wstawkami są szepty i drugi, zupełnie inny głos. Faith. To próba opowiedzenia nam, czym jest wiara. Nisko osadzone dźwięki klawiszy, bardzo niski wokal, oraz spokojny rytm, wprowadzają nas w stan lekkiego odrętwienia. W pewnym momencie pojawia się ciekawa wstawka rozświetlająca mroczną atmosferę tej modlitwy. Comforter? Rozpoczyna się świdrującym uszy, basowym buczeniem klawiszy, oraz fortepianem i od czasu do czasu uderzeniem dzwonu. Przypomina mi to trochę gotyckie początki Lacrimosy („już po erze punkowej” jak ja to mówię). Potem zaś pojawia się świetny głos, który będzie nas trzymał dość blisko siebie. I cały czas w tle mroczny akord fortepianu. Depth wciąga nas jeszcze głębiej. Czuję się jakbym spadał w wielkiej studni, ale jakoś tak bardzo, bardzo powoli, jednocześnie nie mogąc się wydostać. Utwór instrumentalny i przejmująco piękny. Suffering przypomina odrobinę Comforter? (może ze względu na fortepian? Tekst zaś jest jednym z najsmutniejszych na tej i tak nie wesołej płycie.
God let us stay this seductive dream
turn to real life
let neither pain ...even death
kill our true love
Perservance to kontynuuje dzieło zniszczenia, opisując świat, gdzie władca posłał na śmierć olbrzymie ilości podwładnych. Na śmierć, która niczego nie przyniosła. Na śmierć, która ciągle krzyczy i nie pozwala zapomnieć ściskając nasze serca strachem. Hope to chyba pierwszy pozytywny przekaz na tej płycie. Mimo, że wszystko, co nas otacza jest potwornie bolesne, to jednak jest nadzieja na przetrwanie, ale z Jego miłością. Do tego tekstu i wielogłosu świetnie są wkomponowane werble i klawisze tak bliskie brzmieniu Dead Can Dance. Decicion jest chyba najłatwiejszym do opisania utworem (przynajmniej od strony lirycznej. On i Ona. Na rozstaju dróg (albo pod drzewem z jabłkiem i wężem). Mogą podjąć tylko jedna decyzję. Musza wybrać z ogromu możliwości i nie ważne jest czy na rozstaju są dwie czy pięć dróg. Dla mnie najpiękniejsze fragmenty wokalne na tej płycie. Kończąca płytę Silence uspokaja nas. W zasadzie odkrywamy, że siedzimy gdzi na grani, samotnie, ale bezpiecznie. W ciszy gdzie towarzyszy nam tylko wiatr (nota bene dudniący przez cały utwór). Pozwala nam to na chwile zadumy, oraz pozytywne spojrzenie w przyszłość. Być może jest jeszcze dla nas jakaś szansa, być może Twórca okaże nam jeszcze łaskę i cierpliwość.
Pierwsza część trylogii powaliła mnie na kolana. Z jednej strony tylko i aż jedna osoba, z drugiej morze dźwięków, uczuć, wspomnień i przemyśleń. Świetny materiał i bliski mi nastrojem. Z niepokojem oczekuję na część drugą.