Metus, czyli bojaźń to muzyczne alter ego Marka Juzy, który od 2007 roku dając upust swoim twórczym zapędom, kreuje niezwykłe, muzyczne pejzaże. Przestrzenie stworzone przez artystę nacechowane są głębią, naglącą tęsknotą oraz niespełnionymi pragnieniami. Wymienione uczucia można odnaleźć również w ostatnim jak do tej pory wydawnictwie spod szyldu Metus – In Memories Of My Lost Dreams.
To swoiste epitafium poświęcone marzeniom nie jest opatrzone brzmieniem typowym dla dotychczasowych dokonań Marka Juzy, co może wywołać pewne zdziwienie przy pierwszym odsłuchu. Mimo wszystko patrząc na poprzednie albumy muzyka można dostrzec symptomy nadciągających zmian. Niemal całkowicie w odstawkę poszedł gotycki klimat, charakterystyczny głęboki, grobowy wokal, emanacje mrocznego nastroju i dźwięki swobodnie buszujące w szufladzie z napisem darkwave. Oczywiście, że nie sposób obedrzeć Metusa z wcześniej wspomnianych elementów i jeżeli kiedykolwiek dojdzie do sytuacji o zbliżonym efekcie, to zdecydowanie nie nastąpi to w sposób gwałtowny. Co zatem kryje wnętrze In Memories Of My Lost Dreams? Dużo pozytywnych akcentów. Zanim jednak na dobre zagłębimy się w muzycznej przestrzeni zawartej w środku, odpowiednią ilość miejsca chcę poświęcić opakowaniu.
Co prawda nie ocenia się książki po okładce, ale w przypadku ostatniej płyty Metus nie sposób oprzeć się wrażeniu, że rzeczona okładka współgra z zawartością. Fotografie zdobiące zgrabny digipack podobnie jak teksty, wokale i muzyka są dziełem Marka Juzy. Pierwszy kontakt z płytą to ciekawy kadr pokazujący szare niebo oraz szczątkowe formy roślinności silnie odcinające się na jego tle. Co ciekawe front okładki nie zawiera żadnych napisów sugerujących autora czy zawartość. Po otworzeniu digipacka oczom ukazuje się zdjęcie fenomenalnie oddające tematykę nostalgii, beznadziei czy tytułowego epitafium. Na cyplu odważnie wcinającym się w głąb akwenu wodnego stoi otulona czernią postać, wpatrująca się w nieznane. Piękna fotografia autorstwa Adama Wolnickiego.
Zawartość, ta właściwa, muzyczna, również jest niczego sobie, chociaż to już początek otwierającego krążek My Way błyskawicznie uświadamia nam, że ta historia różni się od tych już opowiedzianych. In Memories Of My Lost Dreams to zdecydowanie więcej melodii, czystych, naturalnych wokali, gitarowych brzmień i zachowawczego optymizmu. Podobne środki oraz nastroje towarzyszą również utworowi I Wanna Fly. Największym zaskoczeniem wcale nie jest to, że tego typu kompozycje ujrzały światło dzienne, zdecydowanie bardziej zadziwia fakt, że ta konwencja nie wypada sztucznie. Oczywiście, może dziwić czy nawet irytować fanów tych bardziej typowych dla Metusa brzmień, ale to brzmienie jest niezwykle szczere.
Oprócz wspomnianych piosenkowych kompozycji na In Memories Of My Lost Dreams można znaleźć również inne patenty. Wśród nich warto wymienić zdecydowane i ciężkie riffy (It Burns Inside), świetne prowadzenie gitary solowej (I Stay Away), dobrze znane dźwięki spokrewnione z ambientem, okraszone głębokim, grobowym wokalem (All I Need Is You), nisko brzmiące instrumenty klawiszowe (The Only World Now), czy gitary akustyczne (The Fruit Of Youn Dreams).
Czy krążek jest pogodną i piosenkową pozycją? Zdecydowanie nie. To raczej iście życiowa historia pełna wzlotów i upadków, nadziei, nieśmiałych uśmiechów, smutku, melancholii i zwątpienia. To również odważny krok naprzód, kontynuacja pewnej ewolucji brzmienia projektu oraz wyjście poza pewną, dość hermetyczną niszę. Solidny, rockowy album zawieszony gdzieś pomiędzy muzycznymi światami.